Pieniądze
- Zdrowie drużyny Lukyona – zakrzyknął rosły jegomość w starej, zużytej zbroi skórzanej, wznosząc kolejny kufel piwa – Niech sława naszych wybawców rośnie a kiesy same zapełniają się denarami.
- Zdrowie! – w wypełnionej po brzegi gospodzie „Pod jaśniejącym kuflem” rozległy się gromkie wiwaty mocno podchmielonych już „zamożniejszych” obywateli Dreviny - miasteczka położonego 3 dni drogi traktem wiodącym z Cintry do Novigardu.
- Niech ich miecze zawsze kierowane będą ręką Boską.
- Wiwat!!!
- Niech im...
Kolejne wiwaty zagłuszyły śpiewy i wrzaski z końca drugiego stołu.- pierwszy klient tawerny, zapomniawszy powodu świętowania, intonując: „Niech mu gwiazdka pomyślności...” zwalił się pod stół. Próba się podniesienia się z tejże niewygodnej pozycji skończyła się jeszcze gorzej dla jego sąsiada, który złapany za bardzo czułe męskie miejsce wydał z siebie nieopisany wrzask przeplatany z piskiem. Goście natychmiast zwrócili swoją uwagę w stronę niecodziennego widowiska, mężczyzny tańczącego w nieznanym dotąd stylu i trzymającego się przy tym za krocze (powszechna opinia, że twórcą owego tańca był amerykański piosenkarz Micheal J. , jest jak najbardziej błędna.).
Korzystając z zamieszania Lukyon z Thoevisem podeszli do najbardziej wiwatującego, jegomościa w zużytej zbroi skórzanej.
- Właśnie. A co z naszymi pieniędzmi wójcie – usłyszał i poczuł uścisk czyjejś ręki na swoim ramieniu.
- Ależ będą, będą...- powiedział z widocznym niezadowoleniem, obracając się do swych niedawnych „wybawców”.
- Bo widzi pan, nam tak jakoś spieszno wyruszać a i za nocleg trzeba by zapłacić, a i pieniążki u nas bezpieczniejsze będą – rzekł Thoevis.
- O noclegi nie musicie się panowie martwić. Rozmawiałem z barmanem i uzgodniliśmy, że dzisiejsza uczta jak i noclegi będą swoistą premią za doskonale wykonaną robotę.
- Dobrze, dobrze, ale pieniądze wolelibyśmy już teraz – wójt poczuł jak koścista ręka coraz bardziej zaciska się na jego ramieniu.
- Zatem musimy opuścić tę wyborną zabawę i udać się do mego domu.
- Prowadź.
- Zaiste wyborna zabawa – mruknął z niesmakiem Lukyon.
- Wallmir zbieraj się! Wallmir!- niestety wyborna zabawa zakończyła się dla Wallmira jeszcze bardziej wyborną półdrzemką przerywaną co jakiś czas wygłaszaniem swych dzielnych przygód.
* * *
Droga do domu wójta prowadziła przez prawie pół miasteczka. Szli powoli, szukając cienia, gdyż letnie popołudnia bywały tu wyjątkowo nieprzyjemne, zwłaszcza dla uzbrojonych gości. Co jakiś czas drogę przebiegały im skąpo ubrane dziewki, które także chciały pogratulować wybawcom. Przy żadnej nie zatrzymywali się jednak na dłużej, mimo najszczerszych chęci wójta Dreviny. W końcu wśród zaniedbanych i sprawiających niemiły oczom widok domów, pojawił się także większy, bogatszy i co najważniejsze – zadbany dom wójta.
- Zapraszam do środka. Napijecie się czegoś.
- Nie, dzięki. Przyszliśmy tu po pieniądze. Im szybciej je dostaniemy, tym szybciej wyniesiemy się stąd aby dołączyć do pewnie nadal pijącego Wallmira. – odrzekł Thoevis.
- Ależ spokojnie nie ma się czym denerwować...
- Zatem przejdźmy do interesów – urwał mu Lukyon, zmęczony podróżą i bezowocną konwersacją z wójtem.
- 1100 denarów za pozbycie się tej bandy półorków napadających na karawany.
- Miało być 1200! – wykrzyknął z lekka podenerwowany już Theovis.
- 100 denarów trzeba było zapłacić barmanowi za jadło i napitek oraz za nocl...
- Nie igraj ze mną chłopie! – odrzekł groźnie Thoevis, waląc pięściami w stół tak, że omal nie rozlał stojącego na nim kałamarzu – Ty płacisz za ucztę a noclegi, jak już zdążyłeś nas powiadomić, są premią.
- Tak, aleee..
- Dawaj 1200 denarów sknero! Gdyby nie my karawany dalej omijałyby to zapyziałe miasteczko, a wy wrócilibyście do wypasu świnek za byle pieniądze.
- 1200 i ani koppera więcej. – odliczył kasę z niechęcią wręczając ją w ręce Lukyona
- Polecamy się na przyszłość. – odpowiedzieli zgodnie dwaj niezrzeszeni najemnicy – jak zwykli siebie nazywać.
***
Powrót do gospody nie był już tak uciążliwy. Szli zadowoleni z siebie i z otrzymanych pieniędzy. Rozprawa z grasującymi od niedawne półorkami napadającymi na karawany nie była trudna. Ot kolejna zgraja łobuzów, która wyrwawszy się z domu chciała szybko zarobić i dorównać starszym wojownikom – zbójom na wysoką skalę. Poza tym profesja taka była całkowicie akceptowana w środowisku tych potomków ludzi i barbarzyńskich plemion orków.
***
- To jak dzielimy pieniądze? Po 400 na osobę, czy Wallmirowi odpuścimy trochę? – Thoevis uśmiechnął się szelmowsko.
- Ty uważaj, żeby on ci podczas walki nie odpuścił. Gdyby nie Wallmir dzieliłbym kwotę na 2 i to bynajmniej nie z tobą. A z tym toporkiem w szyi nie wyglądałbyś ciekawie.
- Dobra. Dobra. Tylko żartowałem.
***
Gdy wrócili do karczmy słońce zaczynało przybierać już barwę pomarańczową. Tłumy jeszcze parę godzin temu biesiadujące tutaj opuściły przybytek pozostawiając za sobą bród, smród i rozlane piwo. Nie przeszkadzało to widocznie kilku pozostałym gościom sennie sączącym piwo przy cudem ocalałym stolikach. Barman starający się choć po części doprowadzić tawernę do stanu przed ucztą, powitał ich od progu:
- No chwała bogom, że to wójt a nie szanowni panowie płacą za wszystko. Oj posypałoby się z wynagrodzenia. Posypało. A zapewniał: „To będzie tylko skromna uczta w podziękowaniu za zasługi”. „Nawet nie zdążą się upić”.
- Cóż najwyraźniej zdążyli i to całkiem porządnie – powiedział Lukyon spoglądając na resztki obrazu przedstawiającego całkiem nagą elfią piękność na koniu – a gdzie Wallmir?
- Pewnie nadal śpi pod schodami. Jego jako jedynego nie kazałem wyrzucać przez wzgląd na wasze zasługi.
- I chwała ci za to – uśmiechnął się Lukyon.
Wśród niewielu pozostałych gości znajdowała się młoda dziewczyna o długich blond włosach, smukłej sylwetce i uwodzicielskim spojrzeniu. Nie pasowała do reszty klientów karczmy. Ustrojona w długą czerwonawą suknię wyblakłą po trosze, ale wciąż ładną choć prostacką. Thoevis widział takich sukien dziesiątki jednakże ta z niewiadomych przyczyn wydała mu się inna, wręcz wyjątkowa. Jej właścicielka o dziwo była trzeźwa i od momentu pojawienia się w karczmie Lukyona i Thoevisa bacznie ich obserwowała. Jej wzrok padał szczególnie często na tego drugiego, na młodszego z braci. Nie uszło to uwadze śledzonego.
- Przydałaby się dziewczyna na noc – pomyślał – W końcu i tak jutro wyjeżdżamy.
Zbliżył się do stolika zawołał barmana i zapytał o najdroższe wino na specjalne okazje. Nie odmówił sobie przy tym stwierdzenia: „Cena nie gra roli”- uwielbiał tak mówić w przypływie gotówki. Poza tym wiedział jak to działa na kobiety. I nie pomylił się. Urocza blondynka uśmiechnęła się uwodzicielsko i zmieniła pozycje na krześle z lekka falując przy tym jędrnymi piersiami.
- To pewnie pan jest naszym bohaterem, który pozbył się tych przeklętych orków z traktu. Naprawdę miło mi pana poznać. Jestem Etariel, a pan który z trójki herosów?
- Skończ z tym „panem”. Jestem Thoevis. Co taka piękna dama robi o tej porze w zdemolowanej tawernie?
- Miałam się tu spotkać z przyjaciółką ale nie przyszła. To przez tą ucztę...
- Najmocniej przepraszamy, ale nas na niej nie było.
- Nie to miałam na myśli. Hmm... Pyszne to wino.
- Najlepsze wino dla najpiękniejszej kobiety.
***
- Gdzzie jja jezdem? – wybełkotał Wallmir próbując podnieść się z podłogi i zawalił głową w schody.
- ..rwa – zaklął – ale mnie łeb napier... Gdy udało mu się wreszcie wyleźć spod schodów i stanąć na równe nogi skierował się w stronę Lukyona rozmawiającego o czymś z barmanem, który już skończył sprzątanie.
- Kcie jja jezdem? – powtórzył, choć pamięć powoli mu wracała zawsze wolał się upewnić.
- Zabalowałeś przyjacielu tęgo, na uczcie w gospodzie w Drevinie.
- Tso z pieniędzmi?
- Tak jak się umówiliśmy, twoje 400 denarów chcesz teraz czy później?
- Daj mi ze 20 a resztę później. Barman wooodyy.
***
- Co ten dureń robi? – spytał wypijając 3 szklankę najprostszego z napojów i wskazując przy tym na Thoevisa.
- Trwoni swoją działkę – odparł ponuro Lukyon.
***
Na stoliku stały dwie butelki. Jedna pusta a druga prawie pusta. Przy stoliku dwie osoby: Ona smukła blond-piękność w starej czerwonej sukience. On niski brunet w zdobionej zbroi skórzanej o cwaniaczkowatym wyrazie twarzy obejmujący ją i obmacujący. Oboje wtuleni w siebie.
- Może pójdziemy do mnie – zaproponował.
- Z przyjemnością – zachichotała.
W tawernie nie było już nikogo poza nimi i zniecierpliwionym barmanem. Ruszyli więc ostrożnie po schodach, pomagając sobie i podtrzymując wzajemnie. Dotarli do pokoju, który mógłby uchodzić za ładnie urządzony gdyby nie wszędzie walające się elementy ekwipunku wojownika. Tylko miecz był na swoim miejscu- pod łóżkiem. Elficki płaszcz na którym leżały porozwalane wytrychy robił teraz za dywan. Jednakże oni nie zwracali na to najmniejszej uwagi. Można powiedzieć, że podobał im się wystrój. Czegoś tu jednak brakowało, co szybko naprawili – rozrzuconej garderoby.
***
Dnia następnego na porannym śniadaniu z trójki przyjaciół brakowało jednego – tego najmłodszego. Dla Lukyona i Wallmira nie było to rzeczą nazbyt dziwną – biedak poszedł wczoraj późno spać.
- Trudno, wyjedzie bez śniadania – powiedział Lukyon – trzeba było wczoraj zostawić tą panienkę bardziej dojrzałym – uśmiechnął się do siebie.
- Wyjeżdżamy z kieszeniami pełniejszymi o 400 denarów . Ahh. Zaszalejemy w Novigardzie. Rozumiesz! 400 denarów na głowę za bandę półorków.
Ich rozmyślania o sposobach na ulokowanie pieniędzy przerwał nagle hałas dobiegający a następnie zbiegający z góry. Thoevis.
- Nie! Nie! Nie wierzę!
- Co się sta...
- Ona...One...Nieee ... Nie ma ich!
- O czym ty...?
- One znikn... To znaczy ona... Nie ma jej
- Pewnie so..
- Nie!!! Pieniądze zniknęły!!!