Wiedźmin Trek
Space. The final frontier...
********
Geralt i Jaskier, obaj pijani, powoli jechali leśną drogą. Musieli w szybkim tempie opuścić napotkaną wcześniej karczmę, ponieważ poeta zbyt natarczywie zalecał się do córki przebywającego tam rycerza. A wiedźmin był w stanowczo za dobrym humorze, by ryzykować bójkę i inne nieprzyjemności. Tak więc odjechali. Jako że nie zostali jeszcze wybici ze słodkiego stanu upojenia, podróżowało im się bardzo miło. Jaskier śpiewał kolejny ze swoich kupletów, tym razem traktujący wyjątkowo o spadających gwiazdach. Nagle przerwał i wpatrzył się wniebo z rozdziawionymi ustami.
- Geralt, patrz... - ledwo wyjąkał wskazując coś ręką.
- Co jest, Jaskier? - warknął wiedźmin, wyrwany z miłego półsnu.
- Gwiazda, spadająca gwiazda...
- No to pomyśl sobie życzenie i daj mi spokój.
- Nie, ta jest jakaś dziwna. A niech mnie...
Zaniepokojony dziwnym brzmieniem głosu poety, wiedźmin spojrzał we wskazywanym przez niego kierunku i momentalnie wytrzeźwiał.
W odległości około 60 stóp od wędrowców migotało pomarańczowe światło. Poświata stawała się coraz bardziej zwarta, po czym w jej miejscu pojawiły się dwie postaci w obcisłych strojach.
- No, takiej teleportacji to jeszcze nie widziałem - pomyślał Geralt i dodał głośno - Masz swoje gwiazdy, pijanico.
Jaskier nie dał się jednak zbyć tak łatwo:
- Ale ci magowie są jacyś dziwni. Popatrz, w co się ubrali. A ten wyższy, co to za rasa?
Rzeczywiście, wyższy czarodziej miał spiczaste elfie uszy, ale urodę absolutnie nie elfią. To był raczej brak urody. Drugi natomiast należał niewątpliwie do rasy ludzkiej, za to makabrycznie chudy. Ten wyższy unosił prawą rękę z dziwnie rozstawionymi palcami.
Geralt zsiadł z konia, zatoczył się lekko i ruszył w stronę magów, również wystawiając prawą rękę. Jaskier podążył za nim, chowając się za plecami wiedźmina.
- Czego sobie życzycie, panowie czarodzieje? - Głośno rzekł zabójca potworów, a znacznie ciszej dodał -Oni rzeczywiście są jacyś dziwni. Trzymaj gębę na kłódkę, Jaskier.
Poecie nie trzeba było tego powtarzać. Pamiętał jeszcze, jak pewna początkująca czarodziejka, której od dłuższego czasu składał wyrazy miłości i oddania, przyłapała go w burdelu... Na szczęście ten ogon udało się usunąć, ale bard wcale nie miał ochoty znowu się narażać. Skulił się jeszcze bardziej.
- Live long and prosper, my friend - powiedział wyższy czarodziej. Geralt wytrzeszczył oczy. Takiego języka jeszcze nie słyszał.
- I don't think he can understand you, Spock - szepnął niższy - Maybe I shall try... - po czym głośno dodał wskazując na siebie - Makkoj. - Wskazał na towarzysza - Spok. - Następnie wyciągnął dłoń w górę - Enterprajz.
Wiedźmin zaczynał rozumieć.
- Geralt - powiedział, wskazując na siebie.
- Mistrz Jaskier Niezrównany - dumnie oznajmił poeta wychodząc zza jego pleców. Efekt zepsuł nieco fakt, że potknął się o korzeń i przewrócił.
Magowie spojrzeli na siebie nawzajem
- Mishch Yaskir Nizroofnany? - spróbował Makkoj.
- Kurwa, śmieją się ze mnie - wrzasnął bard, któremu właśnie udało się wstać. Bez namysłu rzucił się na czarodzieja.
- Jaskier, nie! - krzyknął Geralt, ale było już za późno. Mag wyjął coś zza pasa, wycelował w kierunku poety. Z urządzenia wystrzelił błękity promień i Jaskier padł na ziemię.
- Ja wam pokażę - warknął wiedźmin i ruchem szybszym niż mgnienie wyciągnął miecz - Aaaiiiaa!
Po tym okrzyku i gwałtownym ruchu ręki Geralta głowa wyższego czarodzieja odpadła od jego ciała i potoczyła się po ścieżce. Makkoj odskoczył gwałtownie:
- Beam me up, Scotty!!! - zawył i zniknął, a razem z nim głowa i ciało Spocka.
Wiedźmin otarł miecz, wsunął go do pochwy i usiadł przy poecie. Po paru minutach Jaskier poruszył się.
- Moja głowa - jęknął.
- Ciesz się, że tylko głowa. Na szczęście udało mi się załatwić jednego, a wtedy zniknęli. Po jasną cholerę się odzywałeś? - raczej opryskliwie rzekł Geralt.
- No bo.... no bo.....
- Dobra, nieważne. Wróćmy lepiej do tej karczmy. Może rycerz i jego córka już wyruszyli w drogę.
- Jak chcesz, to umiesz mówić mądrze - odpowiedział Jaskier dosiadając konia. - A może rycerz pojechał sam, a córka została? Naprzód, Pegazie!
*********
Dziennik Kapitana, data gwiezdna 9564.28
Po wejściu w anomalię czasoprzestrzenną "Enterprise" znalazł się na orbicie nieznanej planety. Skanery wykazały inteligentne formy życia. Wysłałem Spocka i doktora McCoy'a, aby dowiedzieli się, gdzie jesteśmy. Niestety, wydarzyła się tragedia. Wysłannicy napotkali dwie niezwykle agresywne miejscowe formy życia, które zaatakowały niesprowokowane. Spock nie żyje. Odcięto mu głowę. Nimoy mówi, że jeszcze nigdy nie widział tak doskonałego cięcia. Śmierć pierwszego oficera Spocka jest niepowetowaną stratą dla całej Floty. Kiedy uda nam się skontaktować z Federacją, należy ostrzec dowództwo, aby na tę planetę wyprawiały się jedynie zespoły bojowe. Być może uda się przekonać tubylców, by wysłali swoich instruktorów szermierki do Akademii Floty. Taki nabytek miałby dla nas niesamowitą wartość.
Koniec wpisu.