...i żyli długo i szczęśliwie
- Czego też dziś nie będziemy jedli ?…– mruknął Cahir z przekąsem, ale dostatecznie cicho.
Bliźniaki darły się unisono.
- Chce! Mi! Się! Pić! – oznajmiała światu Yenna
- Głodny jestem! -wył Gerry.
Ciri rozpaczliwym gestem zatkała uszy:
- Cisza! – wrzasnęła. – Spokój! Oboje! – Co oczywiście nie dało rezultatu.
Półtoraroczna Mawr nieśmiało ciągnęła spódnicę matki.
-Siusiu –informowała z przejęciem.
Rosnąca pod nią kałuża dobitne świadczyła o prawdziwości słów.
Niemowlę darło się w kołysce z przyczyn bliżej nieznanych. Ciri również miała na to ochotę.
- Idź z tym do babci Yennefer – powiedziała zupełnie beznadziejnie, odsuwając Mawr i wdeptując w kałużę.
- Na twoim miejscu, kochanie – rzucił Cahir ostrzegawczo – nigdy więcej nie nazywałbym jej babcią.
- Właśnie – Yennefer, otoczona smugami pary pojawiła się w drzwiach kuchni. – właśnie… - złowieszczo pomachała drewnianą łyżką. Smugi zgęstniały i nabrały szarej barwy. Właściwie, zaczęły mocno przypominać dym. Zapachniało spalenizną.
- Czego też dziś nie będziemy jedli ?…– mruknął Cahir z przekąsem, ale dostatecznie cicho. Od czterech lat – od roku pamiętnego zakończeniem wielkiej wojny, a dla całej drużyny, wbrew temu, czego mogliby spodziewa się niektórzy czytelnicy, kolejnym cudownym ocaleniem wszystkich razem i każdego z osobna i ogólnym happy endem – Yennefer nie czarowała wprawdzie twierdząc, że zużyła całą moc na sklejanie tętnic (rzut oka na Cahira i Angouleme), łatanie wnętrzności (niemniej zabójcze spojrzenie na Milvę) oraz nadzwyczaj kłopotliwe dłubanie w molekułach i rozdzielanie tego, co było Regisem, od tego, co było kolumną…ale z czarodziejami zawsze należało uważać. A szczególnie należało uważać z czarodziejkami przeżywającymi kryzys wieku średniego, bezpośrednio związany z nieoczekiwanym osiedleniem się w sielskim dworku w równie sielskim księstwie Toussaint, z ukochanym mężczyzną nareszcie ustabilizowanym przy jej boku i nareszcie zyskaną córką … oraz działającą na nerwy dziwaczną zbieraniną przyjaciół ukochanego mężczyzny, cudzoziemskim mężem córki i przyrastającą geometrycznie gromadką dzieci tejże, których istnienie niepokojąco sugerowało, że, będąc matką ich matki, jest się także i babcią.
Atmosfera w komnatce wyraźnie zgęstniała. Za plecami Yennefer zamigotał złowieszczo czerwonawy odblask. – Coś się pali – zauważył Cahir niedbale. Yennefer, ignorując uwagę, zmierzwiła sobie włosy i pogrążyła się w smętnej kontemplacji swego odbicia widocznego w zawieszonym na przeciwległej ścianie lustrze. Ciri ponownie uwolniła się od uczepionej jej spódnicy Mawr. – To może zrobiłbyś coś z tym, specjalisto od akcji ratunkowych i pożarów? – warknęła.
- Klimakterium – zawyrokował przemądrzale Regis, przyglądając się Yennefer i prezentując w uśmiechu pełen garnitur kłów. Yennefer jęknęła, wymamrotała coś o glamarye, cisnęła łyżkę i pomaszerowała do małżeńskiej sypialni, gdzie wśród słoików i maseczek coraz trudniej było zmieścić Geralta.
- A ja zjadłem babci glamre - aha! – pochwalił się Gerry.
Cahir wyłonił się z kuchni wraz z wonią spalenizny.
- Znów obiad diabli wzięli – rzekł markotnie i rozmarzył się: - Milva, ta umie gotować!…
Ciri rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie:
- Coś ja za dużo ostatnio o Milvie słyszę!…
- No, gotować umie w każdym razie!
- I ogrzać w ciemne i zimne noce w książęcej służbie, co?…
Cahir pomilczał chwilę zachowując kamienny wyraz twarzy.
- Sny – oznajmił wreszcie enigmatycznie – mają dziwną skłonność do przemiany w koszmary.
Ciri nie pozostała mu dłużna.
- Moje sny – oznajmiła równie godnie – od razu przewidywały koszmar. Ale nie wierzyłam, głupia! – dorzuciła rezygnując z godności i popadając w typowy ton małżeński.
Wykrzywili się do siebie, co przy bliznach przecinających policzki zdecydowanie pogarszało i tak nienajlepsze wrażenie.
- Taak??? A kto mówił: złap mnie, złap, mój ty czarny rycerzu z długim nilfgaardzkim mieczem…?
- Taak??? A kto mówił: uderz, ty dzika kotko, uderz, zrzuć hełm na ziemię, jeszcze…?
- Po co ja się pchałem w ten pożar?… - zastanowił się Cahir.
- Dlaczego ja miałam skrupuły na Thanedd?… - zastanowiła się Ciri.
- Dlaczego?… – zapytały chórem bliźnięta dając znać, że właśnie wchodzą w rozkoszny okres poznawania świata poprzez pytania.
- Ponieważ –wyjaśnił Regis, jako jedyny nie tracący zimnej krwi –tego chciało przeznaczenie.
- O – powiedział Cahir. – Ale to mój tekst.
W chwilowej ciszy dało się słyszeć zrzędliwy głos:
- A mówiłem przecież, pójdę, zabiję parę potworów, a co mnie tam, równowaga ekologiczna – mówił z wyrzutem Geralt ostrożnie lawirując pomiędzy komódkami i półeczkami zastawionymi bateriami kosmetyków, schylając się w poszukiwaniu spodni i posykując, gdy zreumatyzowane stawy protestowały przeciwko takiej gimnastyce – Będziesz miała na te swoje mazidła … no faktycznie, jakoś się zmieniłaś ostatnio…e, spokojnie! – Coś huknęło o zamknięte drzwi. – No więc, mówiłem, kiedyśmy tu zimowali cztery lata temu, dobrze mi szło!
- A tak! – zgrzytnęła Yennefer i też syknęła, kiedy chwiejące się zęby przypomniały jej o wieku i związanych ze znalezieniem dentysty trudnościach obiektywnych. – Wtedy dobrze ci szło. Fringilla wspominała, wspominała.
W sypialni zapanowało pełne konsternacji milczenie.
W komnatce dla odmiany dyskusja przybierała niebezpiecznie żywe tempo:
- A co ty powiesz o Milvie, ciekaw jestem, bo coś słyszałem, jakobyś sama się bała spać, kiedy dla odmiany ja byłem na służbie!
- A ja ciekawa jestem, po coś ty chodził do Angouleme, bo chyba nie sprzątać ten jej bordel!
- A co to było z Regisem?!… - wykrzyknęli oboje jednocześnie i z jednakową podejrzliwością zerknęli najpierw na siebie nawzajem, a potem na wampira – albo raczej na miejsce, gdzie był jeszcze przed chwilą, zanim zniknął, swoim zwyczajem unikając bezpośredniej konfrontacji.
- Szczęściarz, psiakrew – mruknął Cahir z głęboką goryczą.
- Właśnie! – warknęła z niemniejszą goryczą Ciri.
Dzieci darły się na potęgę.
- Jaskier pewnie wróci niedługo z banicji – mówiła Yennefer podnosząc głos, by przekrzyczeć dobiegające zza drzwi wrzaski i przeciągając się prowokacyjnie. – Anarietta już i tak długo bez niego wytrzymała, tym razem czekaj no, chyba tydzień minął?…tak, ja też już stęskniłam się za Jaskrem…ostatnio bardzo dogłębnie wytłumaczył mi, czego potrzeba kobiecie. Jejku, jej…
- Za stary jestem na to…- powiedział Geralt ze świstem wypuszczając powietrze z płuc i smętnie obserwując, jak wciągnięty dotąd brzuch niepokojąco wypucza się nad dopiero co dopiętym paskiem. – Za stary…
- To miejsce i czas jest najmniej właściwe ze wszystkich, jakie zdarzało mi się odwiedzać! – warczała Ciri wycierając wreszcie kałużę. – I pomyśleć, że utkwiłam właśnie tutaj z cholernym Nilfgaardczykiem!
- A tyle razy mówiłem, nie jestem Nilfgaardczykiem! – rozzłościł się Cahir.
- Wszyscy pomyliliście niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu – oznajmił nieoczekiwanie Vilgefortz budząc się z drzemki i skrzypiąc fotelem na kółkach. Został omyłkowo odzyskany przez Yennefer przy okazji hurtowych wskrzeszeń bohaterów pozytywnych, kiedy uwolniona w olbrzymich ilościach pierwotna życiowa energia szalejąca nad zamkiem Stygga ożywiła nieoczekiwanie także spryskany krwią posąg marmurowej bogini, pamiętne schody oraz czarodzieja Vilgefortza właśnie, z natury swej istoty mającego skłonność do ulegania wpływom magicznym. W ten sposób zamek zyskał atrakcję turystyczną w postaci pierwszych w tym świecie ruchomych schodów, bordel Angouleme – obdarzoną doskonałą aparycją, choć nieco chłodną pracownicę … no, a Vilgefortza też szkoda im było tak zostawić. Byli w końcu bohaterami pozytywnymi. To zobowiązywało. A zresztą, magia dokonała w nim konwersji osobowości. Całkowitej.
Chociaż umysłowo i fizycznie, jako produkt uboczny, nie był już taki, jak dawniej.
Był za to pożyteczny. Klasycznie śliniąc się, tocząc wokół błędnym wzrokiem i wygłaszając mętne i oderwane zdania cieszył się w mieście i na książęcym dworze niemałą popularnością jako medium i wieszcz w jednym, a dochody z tej profesji przekraczały koszty jego utrzymania, co miało niemałe znaczenie przy rosnącej nawet w neutralnym księstwie powojennej inflacji i ściśle z nią związanej reglamentacji podstawowych artykułów, a także przy rosnącej dzięki połączonym staraniom Ciri i Cahira rodzinie.
Geralt wymknął się z sypialni.
- Wiedziałam! Wiedziałam, nie jestem już dla ciebie atrakcyjna! –poleciał za nim jęk Yennefer i opróżniona buteleczka po kolejnym serum młodości.
- Wiedziałam! – wiedziałam, że nie jestem już dla ciebie atrakcyjna! –wykrzyknęła równocześnie Ciri i, nie słysząc oczekiwanego zaprzeczenia, rzuciła mordercze spojrzenie Cahirowi w zamyśleniu wpatrującemu się w kolekcję zawieszonej na ścianie broni.
Dzieci wrzeszczały konsekwentnie i z przerażającym natężeniem.
Geralt dołączył do Cahira i też zapatrzył się w ścianę.
- Miecz na potwory… - mruknął z niechęcią łypiąc na plączące się wokół jego nóg bliźnięta. Po czym podjął decyzję.
Cahir podjął decyzję w chwilę później, kiedy wręczono mu wysoce niearomatyczną pieluszkę najmłodszego dziecka z suchą informacją, że nie ma już w domu tych jednorazowych, a można je kupić, owszem, ale na skutek trudności obiektywnych tylko na czarnym rynku, na który to wydatek trzeba zarobić, a żołd od Jej Miłości Jaskrowej, nawet z dodatkiem rodzinnym, zdecydowanie na to nie wystarcza, zwłaszcza, że ostatni raz Jaśnie Oświecona była uprzejma wypłacać przed trzema miesiącami, no, ale jeśli ktoś chce się obijać po granicach z bandą tępogłowych kretynów i różnymi dziwkami …
Ciri podjęła decyzję, wręczając Cahirowi pieluszkę.
Yennefer podjęła decyzję tłukąc ostatnie lusterko i nerwowo rozmazując na twarzy zawartość ostatniego słoiczka z pozornie nieskończonego zapasu. Odnowienie zapasu nie było możliwe. Trudności obiektywne.
Przed świtem, potajemnie wymknąwszy się z małżeńskich łóżek i umieściwszy w nich tradycyjne kukły zaimprowizowane z kocy, ku wszechstronnej konsternacji spotkali się w stajni.
- O – powiedział wiedżmin nerwowo dopinając nie dopinającą się kurtkę .
- O – powiedziała Ciri usiłując ukryć sterczącą nad ramieniem rękojeść przerzuconego przez plecy miecza.
- O – powiedział Cahir skwapliwie kryjąc za plecami sfatygowany hełm ze skrzydłami.
- O, kurwa – powiedziała z całego serca Yennefer.
Po czym wszyscy wrócili do domu.
A potem, oczywiście, żyli jeszcze długo i – pomijając trudności obiektywne - szczęśliwie.