Parada wspomnień
Mówili potem,że jeden z nich nadszedł od strony Bramy Powroźniczej, a drugi pojawił się znikąd bądź też z błysku i płomieni. Była to oczywista bzdura, na Bramie Powroźniczej stali zawsze ci, którym wiedźmin jawił się obmierzłym potworem i mutantem, jak go opisano w niesławnej pamięci "Monstrum...". Paszkwil ten powstał przed dziesięcioleciami, ale nawet teraz znajdowali się tacy, którzy znajdowali ogromną rozrywkę w beztroskim miotaniu kamieni i wyzwisk w białowłosego. Wiedźmin kiedyś reagował na takie zaczepki mieczem bądź kułakiem,ale od jakiegoś czasu wolał po prostu wchodzić innymi bramami. Co do drugiego... Pojawienie się wśród płomieni bądź też ot tak, znikąd, nie pozostałoby niezauważone.A w miejskich kronikach nie znajdziesz śladu po żadnym niezwykłym wydarzeniu w owym roku. Ot, zadźgali kogoś w karczmie, ale niezwykłe nie było to w żadnej mierze. Niezwykłym było, że spotkali się w tym miejscu i tym czasie. Było im to widać pisane, ale nie w miejskich księgach.
* * *
Wiedźmin szedł ulicami Wyzimy i wspominał. Pamiętał tamten paskudny, dżdżysty poranek,kiedy pojawił się tu po raz pierwszy. Jak wtedy prowadził objuczonego konia za uzdę,ale tym razem nie przyniósł go tu pergamin,który wisiał na rozstajach dróg. Przeczucie... Lata w drodze nauczyły go nie ufać przeczuciu,ale to było coś tak silnego,że zdecydował się sprawdzić. Tak więc wrócił. Do wspomnień.Nie spodziewał się,że wspomnienia będą aż tak nieoczekiwane...
* * *
Karczma zmieniła się na lepsze. Zapamiętał ją jako brudną i zapyziałą, obecnie pyszniła się dębowym szyldem, nową farbą i wręcz czystością. Wyzima musiała ewidentnie przeżywać prosperity, przynajmniej część Wyzimy - poprawił się w duchu.Obtarł buty, popchnął drzwi i wszedł do środka. Wnętrze nie zaskoczyło, to wciąż była karczma.Wyższej kategorii,niż ostatnio, ale jednak karczma.Mimo remontu i starań właściciela nie dało się na przykład zabić charakterystycznej,knajpianej woni piwa,potu, bździny i kapusty. Karczmarz usiłował tego dokonać - czego dowodem były nasączane perfumą szmatki oraz aromatyczne kadzidełka porozkładane tu i ówdzie. Efekt był ciekawy,ale jedynie dodawał kolejną nutę do knajpianego bukietu .Wiedźmin rozejrzał się - w izbie było jasno, nikt nie żałował tu świec, również okna wyglądały na myte regularnie i dokładnie.Szynkwas był zdecydowanie nowy, albo odnowiony do niepoznania wręcz. Tamten...Tamten był zalany piwem wtedy,gdy okropnie rozrąbana twarz ospowatego powoli nikła za nim, jak okręt za horyzontem.
- Wtedy zwrócili na mnie uwagę od samego wejścia - pomyślał. - Teraz nikt nie zauważył, jak wszedłem.
Pomylił się jednak. Poczuł na sobie czyjś wzrok, podążył w tym kierunku.I poznał go, choć obaj zmienili się przez te lata.
- Geralt!
- Borch... Psiakrew, Borch!
Uściskali się serdecznie, długo poklepując się wzajemnie po plecach. W końcu wzięli się za ramiona i otaksowali wzrokiem jeden drugiego.
- Prawie się nie zmieniłeś...Ale widać po tobie upływające lata.Co prawda głównie po oczach,ale jednak.
- Jak dobrze,że nie ma na świecie luster,Borch - parsknął wiedźmin - spójrzże na siebie! Wyłysiałeś,twarz w zmarszczkach.Jedyne co mogę powiedzieć na plus, to fakt,że schudłeś i to mocno.
- A ty jak zawsze pełen humoru i komplementów - zaśmiał się Trzy Kawki - Chodź, trzymam dla nas stół a w kuchni... Karczmarzu! Można podawać.
* * *
- To jak parada wspomnień - przemknęło przez głowę wiedźminowi - wtedy też zaczęliśmy od tych węgorzyków w occie,potem raki...Ciekawe czy następna...
- Następna będzie baranina,owszem - zaśmiał się serdecznie Borch. - Naprawdę pamiętasz aż tak szczegółowo tamten dzień?
- Do cholery,Borch,podaruj mi odrobinę prywatności i nawet jeśli czytasz we mnie jak w otwartej księdze,rób to dyskretniej...A co do twojego pytania - Geralt zawahał się przez moment - pamiętam też,że byliśmy tam większym towarzystwem.Gdzie twoje Zerrikanki?
Borch w zamyśleniu spojrzał na trzymaną w ręku skorupkę raka, po czym powoli zdruzgotał ją i cisnął na stół.Wiedźmin zrozumiał,że nie powinien był w ogóle poruszać tego tematu,ale stało się - poza tym niby skąd miał wiedzieć...
- Vea zmarła w czasie Przekleństwa "Catriony"...A Tea...Wiesz,wtedy zmarło całe mnóstwo ludzi,epidemia nie znała granic ani nie dbała o pochodzenie...Cholerna demokratyczna ironia losu...Tea opuściła mnie po śmierci Vei.- Borch znów zamilkł na chwilę.- Wiesz,Geralt,ja jej nie winię.Nie wiem,czy sam nie postąpiłbym podobnie na jej miejscu...Bo widzisz,ja starałem się za wszelką cenę uratować Veę od śmierci.Dosłownie.Wydałem fortunę na medykamenty i lekarzy.Na magików. Przywołałem wszystkie swoje moce.A ona umarła i...Widzisz,najgorsza jest bezsilność,ta świadomość,że chociaż zrobisz wszystko,to i tak będzie zbyt mało.
- Zerrikanki powinny być nawykłe do śmierci - wtrącił wiedźmin.
- Owszem, od miecza. Od strzały.Nie od wykrwawienia się każdą porą ciała.To nie jest śmierć dla wojowniczki.Wiesz,Geralt,one mi bezgranicznie ufały. Ufały mi,gdy mówiłem,że uratuję Veę,że wszystko będzie dobrze...A niby co do cholery miałem mówić!! - wybuchnął. - Zawiodłem,Geralt,widzisz,nie potrafiłem nawet jakoś przygotować jej na śmierć,ba,nie umiałem nawet zmniejszyć jej cierpień...Tea nigdy mi tego nie powiedziała,ale widziałem w jej oczach...Nie,nie oskarżenie.Raczej jakiś niemy wyrzut...i ból...i...strach,Geralt.Bo choć to one dwie stanowiły moją ochronę,to paradoksalnie ja dawałem im poczucie bezpieczeństwa.Jakże złudne...
Pomilczeli obaj.Karczmarz przyniósł smakowicie pachnącą baraninę,ale im dziwnie odeszła ochota na ucztowanie.Dwóch mężczyzn trwało przez dłuższą chwilę zatopionych we wspomnieniach, o dziwo to Borch był tym,który otrząsnął się pierwszy.
- A do cholery z tym grobowym nastrojem.Wiedźminie,opowiadaj,co się zmieniło u ciebie przez te wszystkie lata? Poza oczywiście pracą,bo, psiakrew,o pracy rozmawiać nie mam ochoty! - parsknął rubasznie biorąc się za mięsiwo.
Wiedźmin popatrzył na Borcha,na nieco wymuszony uśmiech na jego twarzy.
- Ożeniłem się - wypalił.
Ogłupiały wyraz twarzy Borcha był wart wszelkie pieniądze.Kawał baraniny wysunął mu się z rąk i plasnął na stół.
- Jak to się,kurwa,ożeniłeś...Ty??Z kim???
- No...ja.Z Yennefer.Prawie piętnaście lat temu...
Trzy Kawki uważnie obejrzał swoje palce,potem powoli opuścił wzrok na leżący na stole kawał mięsa.
- Wiesz, Geralt? To nieco za dużo,jak na mój wiek.Muszę się odlać.
* * *
- Więc jesteś żonkosiem? Piętnaście lat,do cholery?? - Borchowi chyba niezbyt pomogła krótka nieobecność.- Jakimże,kurwa,cudem?
- Borch,nie rozumiem.Czy uważasz,że instytucja małżeństwa jest dla każdego oprócz...mnie? Tak,przyjacielu.Jestem żonaty i co więcej - jestem szczęśliwy.
- A miecz powiesiłeś na kołku,nad kominkiem?
- Sarkazm nie na miejscu.Nie zarzuciłem fachu,po prostu traktuję go już wyłącznie jako - zawahał się przez moment - hobby.
- Wybacz.Po prostu nie umiem sobie wyobrazić ciebie jako małżonka,w domu z ogródkiem i gromadką dzieci wokoło...- wiedźmin chrząknął - Cholera, wybacz,Geralt...
- Nie szkodzi,naprawdę.Tym bardziej,że prawie trafiłeś.Mamy z Yennefer dziecko.Córkę.
Borch przechylił lekko głowę,jego usta powoli wykrzywił uśmiech.
- Haa! Mam cię.Wiedziałem,że palnąć jakieś głupstwo.Dziecko? Geralt przecież ani ty ani ta twoja czarodziejka nie... - zamilkł nagle,jakby speszony.
Wiedźmin milczał przez chwilę a potem opowiedział Borchowi dokładnie całą historię Dziecka-Niespodzianki.Cirilli,księżniczki cintryjskiej. Wiedźminki...i jego córki.Ogólnie rzecz biorąc.
- O cholera - mruknął Borch,gdy Geralt skończył.- o cholera.Niezła historia,nawet powiem ci,że warta jest tego,żeby kiedyś ktoś ją spisał. Możnaby na tym całkiem nieźle zarobić - uśmiechnął się lekko. Wiedźmin skrzywił się.
- Nieee,Yen by mnie chyba...Poza tym komu chciałoby się o tym czytać.A jak już jesteśmy przy pragnieniach,to czy mi się wydaje,czy piwo nam się skończyło?
Trzy Kawki wybuchnął śmiechem.
- Niech cię,Geralt.Widzę,że nie zatraciłeś umiejętności zgrabnego unikania tematów niewygodnych.Karczmarzu!!
* * *
- Otóż właśnie - westchnął wiedźmin ocierając pianę z warg - otóż właśnie tego mi było potrzeba.Nie uważasz,że kucharz nieco przesadził z przyprawieniem baranka?
- Może nieco - Trzy Kawki odstawił kufel - ale nie dam ci się tak łatwo zbyć. Nie ciągnie cię do starych czasów?Hmm...Kawalerskich?
- Wiesz,Borch...Zdziwisz się,ale nie.Za dużo bolesnych wspomnień kojarzy mi się z tamtym...życiem.Może to idiotycznie zabrzmi,ale ja czuję się spełniony jako mąż i ojciec.
- A Ciri? Sam mówiłeś,że jest wiedźminką.
- Była.Dla niej to też przeszłość.Jest w szkole,w Aretuzie.Oboje z Yen jesteśmy z niej cholernie dumni,wiesz? Nie obraź się,że mówię ci takie frazesy,Borch.Po prostu...Z niej będzie naprawdę wielka czarodziejka. Jakkolwiek by to dziwacznie nie brzmiało.
- Nie boisz się?
- Nie.Widzisz,ona ma już niemal do perfekcji opanowaną Moc.Nie wspominając,że do perfekcji opanowała także sztukę miecza i...kilka innych umiejętności.Cholera,czasem myślę,że nie chciałbym być jej przeciwnikiem - uśmiechnął się.
- Chyba nie masz się czego obawiać.
- Wiem.Pomimo tego,że jest czarodziejką,jest przede wszystkim moją i Yen córką.I bodajże najlepszą adeptką,jaką miała Aretuza.
- A Yennefer? Jak jej pasuje rola gospodyni domowej? Cerującej twoje gacie i gotującej obiadki?
- Borch,Borch,Borch...Słyszałeś kiedyś o tym,że miłość to przede wszystkim poświęcenie dla drugiej osoby?
- Daruj,Geralt,ale to cholerny frazes...
- Frazes,ale prawdziwy.To niezwykłe,ile lat musiało nam obojgu zająć dojście do tej prostej prawdy.I tyle musiało się wydarzyć,żebyśmy to zrozumieli.Banalne,nie? A,cholera,dlaczegóżby nie miało być banalne? Przecież to tylko życie,Borch.Tylko na swój niepowtarzalny sposób banalne życie.
- Więc ja nie żyję.
- Żyjesz,Borch.Żyjesz,tylko śnisz.
Zaskoczony Trzy Kawki wytrzeszczył oczy na Geralta.Wiedźmin nagle zamigotał,stał się jakby transparentny.Wszystko wokoło zaczęło powoli wirować,stopniowo nabierając tempa.Geralt rozciągnął się i wtopił w wirujące tło.Zdezorientowany Borch starał się wstać,jednocześnie usiłując nadążyć za wiedźminem.
- Geralt!! Geralt!! Co się dzieje!! Geeeeeraaaaalt!!
* * *
- Już,już,panie,już wymieniam,już napełniam... - siwy,pomarszczony starzec o bardzo niezdrowej cerze podniósł z podłogi fajkę. Borch Trzy Kawki stał skulony pod ścianą.Był spocony,miał zgorączkowane oczy i rozbiegany wzrok.
- Geralt! Gdzie... - przyskoczył do starucha i przyciągnął go do siebie - Gdzie jest Geralt,gadaj...Gdzie ja jes... - resztki otumanienia minęły,pamięc wróciła,Borch puścił starca.- Wybacz...
- Wybaczam - zaskrzeczał wyraźnie rozdrażniony mężczyzna.- Ale następnym razem każę was,panie,na zbity pysk stąd wywalić i zakażę wstępu!
Trzy Kawki wcisnął mu w dłoń dwie złote monety.
- Nie...Proszę...Proszę...- spojrzał na trzymaną przez starca fajkę.- Napełniłeś?
Tamten podał mu ją bez słowa.Borch wziął fajkę delikatnie,otarł pot z czoła i ciężko opadł na barłóg.Starzec podał mu ogień.Pomieszczenie wypełniły nowe opary duszącego,słodkawego dymu.Staruch przez chwilę przyglądał się,potem wyszedł,dokładnie zamknąwszy za sobą drzwi.W brudnej,zadymionej,dusznej i słodko cuchnącej izbie,na rozgrzebanym barłogu Borch Trzy Kawki śnił kolejny ciężki,głęboki sen stałego bywalca palarni opium.