Bajka o Bartku Leśniku
W niewielkim domku, tuż pod górami,
W Zielonej Dolinie, nad rzeki wodami,
Gdzie w dzień słońce świeci i kwiaty rozpieszcza,
A w nocy to księżyc ciemności obwieszcza,
Mieszkał chłopczyna, biedny, lecz młody,
A kochał się bardzo w pięknie przyrody.
Co dzień wychodził z domku swojego,
I szedł hen daleko, do Stawu Złotego.
Tam nań czekała nimfa: Błękitka,
Przepiękna, cudowna, a chuda jak nitka.
Jej włosy złote, na wietrze fruwały,
A oczy zielone radośnie patrzały.
Codziennie siedziała na brzegu jeziora,
Czekając na kochanka, kiedy przyjdzie pora.
A on przychodził, kiedy słońce wysoko,
Uśmiechał się wesoło i puszczał oko.
- Hej moja Błękitko - krzyczał z daleka,
- Mam trochę sera i kubełek mleka,
Usiądźmy razem pod wielką leszczyną,
Zjedzmy, co nieco a słowa niech płyną.
Opowiem ci wszystko, co w drodze widziałem,
O tym jak drzewa i kwiaty mijałem.
Wielkie wierzbusy, sosny i dęby,
Widziałem też rysia jak szczerzył zęby,
A kwiatki przecudne, urzekły mą duszę,
Bez tych piękności cierpię katusze. -
I usiedli pod drzewem, razem, we dwoje,
Wokoło nich motyli fruwało roje:
Błękitne, czerwone, ciemno-zielone,
Jeden największy miał złotą koronę.
Leciał dostojnie, leciutko się wznosił,
Głowę swą malutką wysoko unosił.
Podleciał do Błękitki, usiadł na ramieniu,
Wyglądał przecudnie w słonecznym promieniu.
- Moja Błękitko, piękna ma pani,
O licu cudnym i wdzięku łani,
O ma królowo żyjąca w wodzie,
Słońce i księżyc przy twoim porodzie.
Ja król motyli, błagam cię, proszę,
Prośbę mą dzisiaj, ku tobie zanoszę.
Zaśpiewaj nam piosnkę, zaśpiewaj o lesie,
Niech głos twój piękny po wodzie się niesie -
Nimfa przecudna rzekła w przekorze,
Że gardło ją boli, że dziś nie może.
Słysząc chłopczyna, że pani jest chora,
Wstaje i mówi - No na mnie już pora,
Opuszczam Cię moja kochana Błękitko,
Szkoda, że tak prędko, szkoda, że tak szybko,
Lecz widzę żeś chora, że gardło Cię boli,
Pomogę Ci chętnie w twojej niedoli.
Pójdę za lasy, pójdę za góry,
Gdzie wielkie równiny, gdzie wznoszą się chmury.
Ciężka to droga, kraj to daleki,
Lecz tam są wszystkie potrzebne leki. -
- Kochany Bratku, szczęścia na drogę. -
Rzekła Błękitka i chlusnęła w wodę.
Spojrzał chłopczyna na wodne okręgi,
Przepiękne niczym z jedwabiu wstęgi.
Założył kapelusz z pawimi piórami
I ruszył w drogę wraz z motylami.
Szedł piękną doliną, zieloną od trawy,
W blasku promieni, prześlicznej jawy.
Drzewa po cichu spokojnie szumiały,
O różnych rzeczach z wiatrem gadały.
Źródła, jeziorka i wodospady,
I wielkie góry, góry Arkady.
Szedł tak dzień cały, śpiewając i skacząc,
Nuciły z nim kruki, melodyjnie kracząc,
Wszedł w Wielki Kanion, ze skałami ostrymi,
Spojrzał na górę, a tam krater dymi.
Przestraszył się Bartek tego widoku,
Ruszył więc szybciej i przyśpieszył kroku.
Lecz kraina Wulkanu jest długa, szeroka,
Patrząc gdzieś z góry nie starczyłoby oka.
Słońce już zaszło i księżyc na niebie,
- Uciekaj Bartku, bo złapiemy ciebie!!! -
- To upiory wulkanu - rzekł Bartek w duszy,
Zatrzymał się na chwilę i wyostrzył uszy.
- Odejdźcie upiory, nie boje się was,
Dla was dom wulkan, a dla mnie las,
Nie chcę się z wami dzisiaj zobaczyć,
Za moje wtargnięcie zechciejcie wybaczyć!! -
- Mój drogi Bartku, królujesz w lesie,
Wiemy o tobie, wieść szybko się niesie.
Lecz tu jest krater i same skały,
Pełno kamieni, co pospadały.
I to jest nasze królestwo Wulkanu,
Oddaje się cześć tu jednemu panu.
A on rozkazał, żeby każdego,
Kto stanie w nocy na ziemiach jego,
Zepchnąć do lawy, żeby tam zginął
I w źródłach wulkanu po wieki płynął. -
- Groźne upiory, okażcie litości.
Zabijacie każdego, kto przyjdzie w gości?
Ja idę na północ, hen, hen daleko,
Gdzie zamiast wody w rzece jest mleko,
Gdzie piękne kwiaty, gdzie piękne drzewa,
Gdzie wiatr leciutko trawę rozwiewa,
Muszę ratować kochaną Błękitkę,
O pięknych oczach, a chudą jak nitkę. -
- O dobry Bartku, radosny człowieku,
Co życie poświęcasz by szukać leku.
My, to upiory, złe duchy Wulkanu,
Musimy być wierne naszemu Panu,
Nie radują nas lasy, ni zielone pastwiska,
Kochamy szare i ciemne urwiska.
Kiedyś za życia byłyśmy panami,
Wielkimi władcami, wielkimi królami.
Lecz zło nas zwiodło na ciemna drogę. -
- Kochane upiory ja wam pomogę.
Zaprowadźcie mnie proszę do swego pana,
A wolność wam będzie niedługo już dana! -
Zabrały więc duchy chłopczynę w ciemności,
Gdzie w czarnych korytarzach pełno było kości.
Lecieli pod ziemię, pod sama górę,
Daleko w otchłań, gdzie ściany bure.
Wlecieli do sali wielkiej jak pole,
Tam pełno lawy w szczelinach, w dole,
Wielkie kolumny stały po bokach,
Pływały stwory w śmierdzących sokach.
Na wielkim tronie po środku sali,
W złoconej zbroi, w hełmie ze stali,
Siedział w ciemności skryty w całości,
Władca Wulkanu, bez duszy, bez kości.
Bartek widząc wielkiego pana,
Nie przeląkł się wcale, nie upadł na kolana,
Stał wyprostowany i śmiał się wesoło,
Odganiając ciemność, zgęstniałą wokoło.
- Bartku Leśniku, czego tu chcesz?
Zginiesz już dzisiaj, lecz to już wiesz!! -
- Ciemność twa ciemna, Władco Wulkanu,
Lecz komu służysz, jakiemu panu? -
- Nikomu nie służę, o wścibski chłopczyno,
Czy nie wiesz, że wody, które tu płyną,
Te wszystkie opary, wszystkie kamienie,
Są zawsze dla mnie, na moje skinienie?
Ja tutaj rządzę, ja jestem panem,
A ty już dzisiaj zginiesz nad ranem!! -
- Oj nie mój drogi Władco Ciemności,
Ja jeszcze długo będę miał kości.
Przyszedłem tutaj z poważnej przyczyny,
Wypuść upiory, nie mają już winy,
Aby znów mogły żyć swoim życiem,
Nie straszyć innych złowrogim wyciem.
- Chyba się śmiejesz drogi Leśniku,
Głupi człowieku, natury wybryku!
Upiory są moje, to moje sługi,
Będą mi służyć czas jeszcze długi. -
A Bartek Leśnik w głos się wciąż śmiał,
Już nie mógł wytrzymać, pod boki się brał.
Ciemny Pan wyjąc, skrzywił się srogo,
Nie lubił śmiechu, więc tupnął nogą.
- Przestań ci mówię i rozkazuję!!!
Bo duszę twoją jadem zatruję!!! -
- Nie boję się ciebie, nie boję, ha, ha,
Niech moje szczęście w komnatach twych gra. -
Władcę Wulkanu to bardzo bolało,
Że radość kwitła, aż pojaśniało.
Zwijał się z bólu i głośno krzyczał,
Wrzeszczał, coś mówił, złowrogo kwiczał.
- Oddaj mi Cieniu twoje upiory,
Bo cienko jest z tobą, jak do tej pory!!! -
- Bierz ich, są twoje, nie trzymam już ich,
Nie chcę ich tutaj, nie czynię ich złych.
Lecz proszę cię przestań śpiewać nade mną,
Bo wepchnę Krainę w mą otchłań ciemną. -
Więc skończył już śpiewać Bartek piosenki,
Nie chciał skazywać Cienia na męki.
Wraz z upiorami wyruszył na górę,
Opuścił komnaty ciemne i bure.
Na zewnątrz już słońce mocno świeciło,
Oślepiającym blaskiem w oczy ich biło.
- Jesteście wolne, moje upiory,
Nikt wami nie rządzi, jak do tej pory.
Lećcie gdzie chcecie, wolna jest wola,
Odwiedźcie lasy, odwiedźcie pola,
Powiedzcie wszystkim, kogo spotkacie,
Że już w kraterze to nie mieszkacie,
Że droga wokół Wulkanu Wielkiego,
Jest już otwarta, już dla każdego.
Lecz pamiętajcie o mnie w potrzebie,
A póki co, żyjcie jak w niebie!!! -
I upiory słuchając mężnego Bartka,
Pędziły wszędzie, jak rzeka Wartka,
Mówiły każdemu, kogo spotkały,
Że spod Wulkanu już się wyrwały.
A Bartek radosny ruszył wnet w drogę,
Skacząc na jedną, to na drugą nogę.
Szedł tak dzień cały, a w noc gwieździstą,
Usiadł na chwilę pod Rozłożystą,
To wielka sosna, wielka jak góra,
Najwyższe gałązki zakrywała chmura.
Siedział przez chwilę wpatrzony w zorze,
Wędrował myślami na swoje łoże.
Na miękką kołdrę i cieple koce,
W których przyjemnie mijają noce.
Błądził zamysłami po całym domu,
Usnął pod drzewem, nie mówiąc nikomu.
A sny miał piękne, bardzo radosne,
Śniło mu się, że wspiął się na sosnę.
Z góry oglądał całą Krainę,
Widział swój domek i swoją dolinę,
A w Złotym Stawie pływała Błękitka,
Piękna jak nigdy, a chuda jak nitka.
Z daleka usłyszał cichą piosenkę,
Zobaczyła go nimfa, wiec podniósł rękę.
- Kochany, ja czekam na ciebie tu w stawie,
Słyszę twe kroki w wietrze i w trawie.
Wiem, że niedługo odnajdziesz Ziele,
Od ciebie, och Bartku, zależy wiele. -
I tak minęła chłopczynie ta noc,
Choć wiatr miał na sobie, a nie ciepły koc.
Obudził się razem z promieniami słońca,
Przez pierwszą chwilę nie widział do końca.
Lecz już po chwili wyostrzył się wzrok,
A wokół niego był niezły tłok.
Przestraszył się Bartek, - Co za istoty?
Oj przewiduje dzisiaj kłopoty. -
- Kim wy jesteście, drodzy panowie,
Po co te łuki, kto mi odpowie?
Co wam zrobiłem, że mnie straszycie,
Czy chcecie, już teraz stracić me życie? -
- Kim my jesteśmy? Niezłe pytanie,
Jak odpowiemy to nic się nie stanie.
Jednak, to ty jesteś na naszym terenie,
Bez zgody tylko wchodzą jelenie.
Dlaczego tu spałeś pod naszą sosną?
Co kwitnie kwiatami, zieloną wiosną,
Co daje natchnienie naszemu ludowi?
Co daje radę leśnemu królowi?
Odpowiedz proszę na moje pytanie!
Odpowiesz prawdę, to nic się nie stanie. -
- Jestem Bartek Leśnik, mieszkam w Dolinie,
- Gdzie rzeka Wartka, szybciutko płynie.
Gdzie mieszka kochana, moja Błękitka,
Piękna jak ranek, a chuda jak nitka.
Idę na północ, po kwiat Złotnika,
Co drogę w gardle na glos przetyka.
Bo moja Błękitka potrzebuje pomocy,
A ja zrobię wszystko, co w mojej mocy.
A teraz proszę powiedzcie wy,
Kto was tu przysłał, kto daje wam sny? -
- Jesteśmy Elfy Leśne, mieszkamy w Ermanie,
Choć teraz z nami, to nic się nie stanie. -
- Hej drogie Elfy, nie znam ja was,
Pójdę ja z wami, jak będę miał czas. -
Lecz elfy nie bacząc wcale na słowa,
Chwyciły za nogi i tam gdzie głowa.
Zaniosły Bartka prosto do lasu,
Nie robiąc przy tym żadnego hałasu.
Szli wąską ścieżką między drzewami,
Czasami przechodząc między skałami,
Czasami skacząc nad małym strumieniem,
Chowając się czasem przed wielkim jeleniem.
Nie minęła godzina, jak byli na łące,
Tam pełno elfów, sarny, zające.
A wszyscy razem żyjący w zgodzie,
I tak to się znalazł Bartek w elfim grodzie.
Na samym środku tej pięknej polany,
Stal wielki mallron, bardzo zadbany,
Wielkie gałęzie, wielkie konary,
Oj, bardzo musiał, być bardzo stary.
Wniosły go elfy na mniejsze drzewo,
Na samą górę, a później w lewo,
Szli po gałęzi, grubej i silnej,
- Wezwijcie króla, bo w sprawie pilnej! -
Krzyknęły elfy i zaniosły chłopczynę,
Do małej komnaty, na małą leszczynę.
Tam król ich czekał, razem z królową,
Przemówił do Bartka, pierwotną mową.
- Witaj chłopczyno, mój nieboraku,
Radosny radością i wolny mój ptaku.
Powiedz, dlaczego spałeś pod sosną,
W krainie mojej gdzie mallrony rosną?
Dlaczego wszedłeś na moje polany,
Nie będąc przedtem zapowiadany? -
- Witaj o królu, o wielki panie,
Nie chcę ja złego, nic się nie stanie.
Idę ja tylko na północ do kraju,
Gdzie drzewa i kwiaty władzę swą mają.
Ja chcę tam znaleźć mały kwiatuszek,
A mówiąc ściślej jego paczuszek.
Chcę ja ratować moją Błękitkę,
Piękną jak złoto, a chudą jak nitkę.
Nie wiem jednak, dlaczego wy,
Traktujecie mnie, jakbym był zły.
Jestem na ziemi zanim te góry,
Pnące się w niebo, zakryły chmury,
Zanim te drzewa i zanim te lasy,
Odkryły wody, to dawne czasy.
Chodziłem po świecie, na samym początku,
Pilnowałem ja wszędzie swego przodku.
Lecz jednak teraz, wiele jest stworzeń,
Żyjących na ziemi, mających korzeń,
Wiec już nie chodzę po całym świecie,
Pilnuję Doliny, jeśli nie wiecie.
Jestem ja starszy od ciebie, o królu,
Wiele ja zniosłem w życiu mym bólu.
Lecz nie rozumiem, dlaczego ty panie,
Celujesz z łuku na powitanie? -
- Wybacz mi Bartku Władco Doliny,
Oj przykro mi wielce i czerwono z miny,
Jednak my bardzo musimy pilnować,
I nasze dzieci w spokoju wychować.
Upiory Wulkanu nękają nas srodze,
Wiec, dlatego straże na Północnej Drodze. -
- Nie musisz się już bać, bo groźne upiory,
Przeraźliwe poczwary i cuchnące zmory,
Są wolne i nie służą już Władcy Ciemności,
I praw już do nich sobie nie rości.
Wiec możesz królu spokojnie spać,
Nie musisz się obawiać, nie musisz się bać. -
Słysząc te słowa Król Elfów, podskoczył,
Klasnął dwa razy i koło zatoczył.
- O dzięki ci Bartku, za twoje przybycie,
Oj wielką ty radość wlewasz nam w życie.
Więc już będziemy żyli spokojnie,
Bawiąc się w lesie często i rojnie,
Zaraz obwieszczę wszystkim podwładnym,
O naszym Bartku, Wielkim, Zaradnym,
Zaraz to wielka ucztę zrobimy,
I wielką zabawą się zabawimy. -
- O dobra myśl kochany królu,
Od głodu żołądek mi stęka z bólu.
Nie miałem nic w ustach od paru dni,
Nie karzcie mi czekać, bo zrobię się zły! -
Nie czekał więc Bartek długo na jadło.
Przy wielkim stole, gości zasiadło,
Król, Bartek i piękna królowa.
Paru łuczników i służba domowa,
I wojownicy szlachetnie odziani,
W złote kaptury wszyscy ubrani,
A grajków masa i tancerzy kupę.
Na pierwsze danie podano zupę,
Jarzynowa, z paproci korzeniami,
Elfy w tej sprawie byli mistrzami,
A zapach cudny rozchodził się wszędzie,
Więc Bartek zjadł ją w ogromnym pędzie.
- O widzę mój gościu, że smakuje ci zupa,
Choć bez kartofli i zielska kupa! -
- Nigdy nie jadłem tak dobrej zupy,
Choć już niejedne schodziłem buty.
Wiele przeżyłem i wiele już jadłem,
Lecz na ten przepis nigdy nie wpadłem.
Zapach przepiękny, a smak cudowny,
Aromat wspaniały i bardzo smakowny.
Chciałbym uścisnąć prawice temu,
Pomysłowemu mistrzowi, elfowi leśnemu,
Co stworzył tą strawę i nadal jej duszę.
Już żadnej innej zupę nie ruszę!!! -
- Zupa jest dobra, lecz poczekaj chwile,
Jak mięso przyniosą, suszone motyle,
Pieczone zające i smaczne lisy,
Nie oderwiesz się szybko od swojej misy! -
I tak się stało, mięso podano,
W wielkie puchary wino nalano,
A Bartek jadł wszystko, co na stole było,
Za jego przyczyna wiele ubyło.
Tak jedli, śpiewali i wino pili,
A wszyscy wkoło się dobrze bawili.
Następnego ranka, gdy słońce już wstało,
I wszystkich wokoło radośnie witało.
Bartek już buty zakładał na nogi.
Nałożył kapelusz szykując się do drogi.
- Mój drogi królu musze już iść,
By szukać daleko Złotnika liść,
Aby znów moja kochana Błękitka,
Co piękna jak wieczór, a cienka jak nitka,
Mogła znów śpiewać radośnie o lesie,
Bo już niedługo wiatr glos jej poniesie. -
- Więc żegnaj Bartku, do zobaczenia,
Szczęścia na drodze, nie złam golenia.
Zostałeś ogłoszony przyjacielem lasu,
Zajrzyj raz do nas, jak będziesz miał czasu!!! -
Ukłonił się nisko Bartek do ziemi,
I ruszył wzdłuż rzeczki, co wodę swa pieni.
Szedł wciąż na północ, w kierunku kraju,
Gdzie wszystkie stworzenia, wielką moc mają.
A cały czas, śmiał się wesoło,
Bawiąc zwierzęta, wszystkie wokoło.
Szedł dolinami, wielkimi łąkami,
Gdzie wszystkie istoty sobie panami.
Podziwiał kwiaty i wielkie mallrony,
Przecudne palminy, kwitnące dzwony.
Wody wokoło wesoło szumiały,
Otuchę spragnionym, w serce wlewały.
Wielkie drzewiska, szumiały pieśniami,
Puszyste pająki swe nici tkały.
Zając za zającem gdzieś w pole gonił,
Malutki skowronek w cieniu się schronił.
Motyl za liściem leciał nad stawem,
Przepiękny łabędź przepłynął niebawem.
A Bartek szedł, cieszył się chwilą,
Cudnymi widokami, co oka nie mylą.
I w końcu doszedł do upragnionej krainy,
Radosny uśmiech nie schodził mu z miny.
Rozejrzał się w koło, a tam pełno kwiatów,
Lecz także pełno, suchych, białych gnatów.
Zdziwił się Bartek, przeto ogromnie,
Skąd w tej krainie, zła krąży płomień?
Usiadł na łące, zastanawiał się chwile,
A wtem nagle przyleciały motyle.
- Bartku, Bartku, mniej się na baczności,
Bo smok nie lubi nieproszonych gości!!! -
- Smok?! O czym wy mi tu teraz gadacie,
Czy jakiegoś smoka, w ogóle to znacie? -
Lecz nagle z północy, gdzie wielkie góry,
Czarne jak smoła wzniosły się chmury.
Pędziły do chłopczyny, z wielką prędkością,
Bijąc z daleka wielką wściekłością.
Bartek wstał z ziemi, patrzył na zjawisko,
A smok już zbliżył się niespodziewanie blisko.
Wylądował na ziemi, wielkimi szponami,
Stał tak przez chwilę z rozłożonymi skrzydłami.
Z pyska wielkiego, leciała mu lawa,
A pod nim na ziemi, zgniła już trawa.
Ogromne kły, wzrok mroczny i gorzki,
Na całym ciele łuski i małe rożki.
A wielki, ogromny, potężny i zły,
- Ktoś ty za jeden, przedstaw się mi?! -
Rzekł smok do małego, stojącego chłopczyny,
Co wciąż nieprzerwanie radosne robił miny.
- Jestem ja Bartek Leśnik, z Zielonej Doliny,
Szukam tu kwiata dla mojej dziewczyny,
Bo ona jest chora i potrzebuje pomocy,
A ja zrobię wszystko, co w mojej mocy. -
Smok zaśmiał się głośno, rozdziawiając paszcze,
Splunął smoczym ogniem w okoliczne chaszcze.
- Przyszedłeś tutaj, do mojej krainy,
Aby zyskać względy u swojej dziewczyny? -
Schylił łeb do ziemi, by przyjrzeć się chłopczynie,
Co przyszedł aż tutaj, by pomóc dziewczynie.
- Zginiesz mój Bartku, i to już teraz,
Zjadałem już ludzi, oj i to nieraz. -
Otworzył paszczę i pokazał zęby,
Z gardła mu biły, dymu ciemne kłęby.
I chciał już chwycić Bartka, zabić jak wielu,
Lecz nagle strzała pomknęła do celu,
Wbiła się w serce, idąc przez przełyk,
Kto strzelił z łuku? Elf leśny Mełyk,
Przyszedł on pomóc Bartkowi ze smokiem,
Wyróżniał się siłą, no i celnym okiem.
Gad jęczał, kwiczał, ryczał i szalał,
Pluł wciąż posoką i w oczach malał.
Wciąż zionął ogniem, wyginał się gibko,
Bartek wraz z elfem uciekali szybko.
Lecz smok ich zauważył i plunął w nich z lawy,
I by ich zabił gdyby nie zjawy.
Przybyły szybko, bo nagła potrzeba,
Sfruwając prędko, jak grom z jasnego nieba.
Bartek jeszcze będąc na ziemi,
Chwycił kwiat złotnika i schował do kieszeni.
Upiory odniosły elfa, do jego krainy,
A radosnego Bartka do Zielonej Doliny.
Tam nań czekała już nimfa Błękitka,
Co piękna jak słońce, a chuda jak nitka.
Ucałowała Bartka i wzięła Złotnika,
Poczęła śpiewać piękniej od słowika.
Jakiś czas później, następnego roku,
Przy świetle księżyca, przy gwieździstym zmroku,
Odbyła się zabawa, wielka i wesoła,
Mało kto tam radość swoją powstrzymać zdołał.
Były elfy z lasu, były i upiory,
Były i motyle oraz inne stwory.
Wszyscy bawili się razem, śmiejąc się wesoło,
Sławiąc dobroć Bartka wszędzie i w około.
A na koniec zaśpiewała przecudna Błękitka,
Co piękna jak nimfa, a chuda jak nitka.