Wspomnienie
Reinmar de Bielau wspominał. Pewien sabat. Zapach mięty i tataraku. Oraz inne przyjemne szczegóły, które tak dobrze wyryły się w jego pamięci. W tej konkretnej chwili był szczęśliwy. Chciał, by trwała jak najdłużej. Takie życzenia mają denerwującą właściwość: lepiej ich nie wypowiadać, nawet w myślach, bo od razu wszystko się psuje i czar nieodwołalnie pryska. Tylko Faust był na tyle naiwny, by zawołać "Chwilo, trwaj!". Reynevan ośmielił się pomysleć coś podobnego. Skutek był natychmiastowy.
- Reinmar!!!!!!!!!!!!! - okrzyk rozdarl sielską ciszę, nieodwracalnie burząc spokój natury.
Spanikowany królik co prędzej zanurkował do swojej nory, by sprawdzić w metryce, czy rodzice przypadkiem nie nadali mu tego fatalnego imienia. I przy okazji znależć się poza zasięgiem tego głosu. Nie wszyscy są szczęśliwymi posiadaczami nor. Reinmar z zazdrością spojrzal na znikającego królika, westchnął ciężko. Wiedział, że zrobienie tego, na co ma teraz ochotę, czyli pozostanie w bezpiecznym ukryciu pośród listowia, byłoby błędem. Mówiąc wyjątkowo delikatnie. Zwalczył więc pokusę i, wyraźnie zrezygnowany, zsunął się zręcznie z drzewa na ziemię. Myśląc z nostalgią o dawnych, dobrych czasach i latających ławach , które tak świetnie nadawały się do ucieczek (przydałaby sie jedna - skonstatowal na marginesie), podążył ścieżką w stronę domu. Żwawo, choć bynajmniej nie miał na to ochoty. Zwłoka mogła być niebezpieczna. Usłyszał w owym głosie, aż za dobrze sobie znane, nutki złowrogiej irytacji. No dobrze, nie nutki. Żadne ósemki czy szesnastki. Porządne całe nuty. Głos rozległ się znowu.
- Gdzie jesteś???????!!!!!!!!!!!!
- "W jedynym miejscu na świecie, w którym nie chciałbym być. Tutaj."- pomyślał ponuro, wlokąc się przez dziedziniec.
Coś zaskrzeczało. Podniósł glowę i zobaczył tresowanego pomurnika, który to widok nieodparcie nasunął kolejne wspomnienia. Ptak, jak każde mające rozum stworzenie, wyczuł również gniew w owym glosie i kulił się w kącie klatki, starając jak najmniej rzucać w oczy.
- Adsum! - zawołał Reynevan z wisielczym humorem, by jeszcze bardziej nie rozdrażniać wołającej. Zastanowił sie przez chwilę - głos zdawał się dobiegać ze stajni.
- Bardzo dowcipne - powiedziała na jego widok Katarzyna de Bielau, de domo Biberstein - Skoro już błysnąłeś humorem i elokwencją, mon magicien ( nigdy, nigdy nie zapomni mi Adeli - pomyślał po raz nie wiadomo który), to racz się zająć tym tutaj. Znowu to robi. A jeśli chcemy zdążyć na msze, musimy niedługo wyjść. Nie zamierzam czekać. W razie czego spotkamy sie w kaplicy.
Wyszła, emanując irytacją, ktorą zaraz zaczęła wyładowywać na napotkanym parobku. Reynevan, ignorując wrzaski, spojrzal ze współczuciem i zrozumieniem na spory ksztalt, kulący się pod ścianą.
- Już można, Samsonie - powiedział.
Samson z ulgą przywrócił swojej twarzy myślący wyraz i z wyraźnym obrzydzeniem wyjął dłoń ze słoika z miodem. Nawet do takiego poświecenia był zdolny dla świętego spokoju. I na nic sie ono nie zdało.
- Reinmarze, proszę... Czy ktoś inny nie moze zostać z dziećmi? Ja sie ich po prostu boję... One - Samson zadrżał - one są nieobliczalne...
- Udajesz idiotę trzeci raz w tym tygodniu. Przykro mi to mówić, ale nawet ona zdołała cię przejrzeć. Musisz wymyślic coś nowego - Reynevan uśmiechnął się, jak miał nadzieję, krzepiąco - Przesadzasz nieco, one są milutkie, jak to dzieci - Sam się zdziwił, że po tak oczywistym kłamstwie niebiosa nie zesłały żadnego gromu, ktory by go trafił. Uznał, że przyjacielowi należy się jakaś realniejsza pociecha - Niedlugo wrócimy - dodał.
Kościółek był pełny. Chrzciny najmłodszego członka rodu de Bielau mało kogo interesowały - żaden ewenement - ale udzial w nabożeństwie gwarantowal udzial w późniejszej uczcie, a dla tak świetnej kuchni warto było trochę pocierpieć. Reinmar pomachał Szarlejowi, ktory juz zajął swój posterunek przy ołtarzu, gotowy do odprawienia nabożeństwa. Przy okazji zauważył, że w przygotowaniach pomaga mu jakiś inny, nieznany braciszek. Podszedl i odciągnął Szarleja na stronę. Przede wszystkim po to, by upewnić się, że jest trzeźwy i przez pomyłkę nie zacznie egzorcyzmowac dzieciaka, jak ostatnim razem. Wzdrygnąl się na samo wspomnienie. Katarzyna wpadła w szał, a kto musiał pokrywać koszty remontu kaplicy? No , kto? Szarlej jednak był trzeźwy i wyraźnie przybity.
- Coś się stalo? - zainteresowal sie Reinmar.
- Nawet kilka cosi. - oznajmił Szarlej grobowo - Po pierwsze, zabrali mi scholę. Powiedzieli, imaginuj sobie, że śpiewające u mnie parafianki podejrzanie regularnie zamawiały potem chrzciny.
- A po drugie ?
- Przysłali zastępstwo - wskazał na braciszka - Poznaj brata Barnabę.
***
Koń zarżał i targnął łbem. Zbudzony Reinmar przetarł oczy. Rozejrzał się dookoła. Spojrzał na Szarleja, jadącego u jego boku.
- Wiesz, tak sobie pomyślalem - zaczął -...może byśmy jednak nie wracali na ten Śląsk?
- A cóż to się stało? - zdziwił się Szarlej.
- Hmmm...chyba, że nadal tęsknisz za bratem Barnabą. W takim razie...
Szarlej bez słowa zawrócił i dał koniowi ostrogę.