Bractwo
-Już miesiąc jesteś pełnoprawnym członkiem naszego bractwa -zakapturzona postać mistrza wypłynęła z ciemności sali audiencyjnej -nadszedł dla ciebie czas ostatniej próby, czy jesteś gotowy?
Rycerz skinął głowa.
-Zabij człowieka, a jego krwią zaznacz okrąg. Staniesz w środku kręgu z sercem ofiary w dłoniach, wtedy pojawi się twój protektor. On powie ci co dalej czynić.
Głos mistrza zamierał w oddali, podobnie jak zamazywała się w mroku jego sylwetka. Rycerz wyszedł z komnaty i skierował się ku bramie prowadzącej do miasta. Nie przeszkadzały mu panujące wokół ciemności, rycerze Bractwa Upadłego Królestwa zwykle pracowali po zmierzchu.
-Witaj Adron -powital rycerza wartownik.
-Witaj Dreden -odpowiedzial zagadniony -piękna dziś noc...
-Tak, ani jednej gwiazdy.
Rycerz zszedł do miasta. Tuż przed zamkiem zaczepił go żebrak. Sepleniąc wciskał mu pod nos pusta miskę. Radon pomyślał o tym, co rozkazał mu mistrz. Początkowo sprawa była trudna, ale tutaj na ciemnej uliczce wszystko stało się takie proste. Bez wąchania dobył sztyletu i szybkim cieciem poderżnął biedakowi gardło. Ostrożnie rozlewał krew cieknąca z rany, aby sformować z niej okrąg. Do rozplatania piersi żebraka użył miecza. Do kręgu wszedł z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Przez chwile był już myślami w dworku pod miastem, gdzie czekała na niego Neafra. Był pewien że czeka, nie potrafiła ukryć przed nim swoich uczuć. Z rozmyślań wyrwało go chrypliwe gulgotanie. W kręgu pojawił się człekokształtny stwór ze szczątkowymi skrzydłami na plecach. Oczy jego lśniły lekko zielonkawa poświata, a łapy wyciągnęły do serca żebraka. Rycerz oddal demonowi pulsujący jeszcze kawał mięsa i czekał. Stwór uporał się z posiłkiem dość szybko i znów żacza gulgotać. Dopiero po chwili rycerz zaczął rozpoznawać słowa.
-Zrób to jeszcze raz, jeszcze tej nocy!
-Nie wyglądasz zbyt dobrze, oczekiwałem protektora.
-Milcz nędzny śmiertelniku!
-Nieśmiertelność ma swoje minusy, prawda? -to rzekłszy wyszarpnął miecz i rozbebeszył demona. Ten stał chwilę nie wiedząc co się dzieje, później zaczął kwiczeć z bólu.
-Słuchaj nędzna pokrako -przemowil rycerz do demona -bedziesz mi służył i za zasługi dostaniesz zapłatę. Jakie masz imię?
-Ignefor -wymamrotal pytany, później zastygł w bezruchu i zniknął.
Radon był naprawdę wzburzony. Szukał opiekuna, kogoś bliższego niż mistrz i bardziej doświadczonego niż jego dotychczasowi znajomi z zakonu. Tymczasem na wezwanie przybyła pokraka, ledwo trzymający się na nogach demon, którego przy odrobinie szczęścia mógł unicestwić. Miał nadzieje ze zaszła pomyłka, że zabłąkana istota połakomiła się na ofiarę. W takim razie należało powtórzyć ceremonie, ale lepiej zapyta o to jutro mistrza, albo bibliotekarza.
Tymczasem znów miał wrócić w środku nocy do znajomych rodziny. Stancja nie kosztowała go w zasadzie nic. Była dość blisko siedziby zakonu i miała dodatkowa atrakcje: córkę właściciela. Dziewczyna dobrze zbudowana, lubiła polować i jeździć konno. Kądzielą posługiwała się rzadko, ale z niezłym skutkiem. Była jeszcze trochę zbyt dziecinna, co z reszta tylko dodawało jej uroku.
Okno było uchylone. Prawie co noc Radon przeżywał chwile napiecia -jeżeli ktoś zamknąłby okno, rycerz musiałby budzić cały dom kołataniem. Do dworu zawsze podchodził od zawietrznej, aby nie zwęszyły go psy. Wślizgiwał się bezszelestnie i natychmiast szedł spać. Był już dorosły, ale musiał uważać na opinie, jeżeli chciał utrzymać wygodna siedzibę.
Przy śniadaniu te same pytania gdzie byłeś w nocy? Co wy robicie w tym Zakonie? etc. Co rano odpowiadał to samo. Ale tym razem zapytała Neafra.
-Byłaby z ciebie świetna wojowniczka -odpowiedzial bez związku.
Dwaj bracia i rodzice dziewczyny wlepili w niego spojrzenie. Zwykli ludzie cenili wojowniczki na równi z ladacznicami. Ale żołnierze patrzyli na nie z szacunkiem. Drobna figura kobiety potrafi zwieść do tego stopnia, ze najpotężniejszy wojownik pada z jej ręki, nie wierząc, że umiera. Czy mógł to wytłumaczyć ludziom od wieków uprawiających pola? Dla nich była to obelga. Jednak z oczu dziewczyny wyczytał tajoną żądze, podobnie jak z oczu jej starszego brata.
-Zdaje się, ze czas już na ciebie -zwrócił się do rycerza gospodarz.
-Fakt, dziękuje za posiłek.
Droga na zamek zeszła mu szybko. Że też akurat musiał się zdobyć na szczerość! Zaczęło mu zależeć na Neafrie. Wiedział, że to nie dobrze. Zadania zlecane przez Zakon bywały niebezpieczne, wymagały maksymalnej koncentracji. Na dziedzińcu zamkowym otoczyli go żołnierze Zakonu.
-Przykro mi, Adron -zwrocil się do niego Dreden -musisz zostawić tu broń.
-Nie mogę, jako rycerz zawsze muszę być gotowy do walki.
-Nie możesz być gotowy bez miecza? Mistrz wydał rozkaz, żeby cię rozbroić.
-To pomyłka.
Na dziedzińcu pojawił się mistrz zakonu.
-Czy mam publicznie ujawnić twe zbrodnie? -zapytał Adrona.
-Proszę -odparł rycerz, opierając dłoń na rękojeści miecza.
-Zraniłeś demona, złamałeś odwieczny sojusz i musisz za to zapłacić!
Na twarzach żołnierzy zagościło niedowierzanie, później zgorszenie.
-Odbierzcie mu broń! -rozkazał mistrz -możecie go nawet zabić.
Słudzy zakonu dobyli mieczy i ruszyli do ataku. Miecz rycerza był nieco dłuższy od używanych przez napastników. Żołnierze nie byli tez równie dobrze wyszkoleni. Radon nie miał czasu na myślenie, wykorzystywał najmniejsza lukę, każde uchybienie przeciwników. Wkrótce pierwsze 3 trupy zabarwiły krwią biała posadzkę dziedzińca. Rycerz został przeparty do muru, ale wciąż walczył dzielnie, nie bacząc na płytkie zacięcia na swojej piersi. W końcu został sam na powalanym trupami dziedzińcu.
Bez zastanowienia ruszył do sali audiencyjnej. W korytarzach zamku panował półmrok. Sala audiencyjna stała otworem, rycerz wszedł do niej z mieczem w dłoni. Odlegle kąty komnaty ginęły w mroku. Pod jedna ze ścian spoczywał na tronie mistrz, był wyraźnie osłabiony.
-Nie staniesz do pojedynku? -zadrwił rycerz.
-Dlaczego miałbym? -zdziwił się przełożony -wykarmiłem już swojego demona.
Radon usłyszał za plecami świst przecinanego powietrza. W ostatniej chwili uchylił się i uniknął ciosu oszponionej łapy. Wyprowadził ciecie i obciął jedna z dłoni napastnika. Stwór odskoczył, a rycerz poczuł piekący ból w ranach zadanych mu na dziedzińcu. Zdołał zablokować kolejny cios, ale jego siła wyrwała mu miecz z ręki. Ze sztyletem w dłoni rzucił się na stwora. Zetknęli się pierś w pierś. Rycerz po raz kolejny usłyszał świst za plecami, wykonał unik. Powietrze przeszył potężny ryk. Demon nie zdążył wychamować ciosu i zranił się w ramie, jednocześnie wymachiwał kikutem łapy. Radon dobiegł do miecza, czując na plecach gorący oddech przeciwnika. Chwycił oburącz miecz i obrócił się twarzą do demona. Ten nadział się na podstawione ostrze.
-To się nie zdarza -wyszeptał rycerz, w całej swojej karierze o podobny zakończeniu pojedynku nawet nie słyszał. Wojownicy byli zbyt dobrze wyszkoleni, by dać się nadziać.
Tymczasem demon zaczął dymić, wiec Radon cofnął się do mistrza. Ten ostatni utkwił spojrzenie w dymiącym ciele z błyskiem obłędu w oczach. Rycerz wiedział, że z przełożonym nie warto już rozmawiać, wiedział też że jest on zbyt niebezpieczny, by pozostać przy życiu. Gładkim cieciem pozbawił mistrza głowy.
Na dziedzińcu spotkał odzianego w czerń przybysza. Przez chwile obawiał się, że to rycerz zakonu. Obcy jednak zapytał wskazując na krwawiące jeszcze ciało:
-Mogę?
-Jasne -padła odpowiedź. Przybysz pił przez chwile krew, po czym otarł usta i powiedział:
-Jestem Sarn, niezła sieczka.
-Dzięki, to była prowokacja.
-Nie możesz się już raczej pokazywać członkom tego zakonu.
-A ty masz pewnie dla mnie jakąś propozycje? Szybko działacie.
-Przejeżdżałem akurat i wyczułem, świeżą krew, jesteś naprawdę niezłym wojownikiem, a my potrzebujemy ludzi.
-My to znaczy kto? -Łowcy, słyszałeś o nas?
-Jesteście najemnikami.
-Rzadko działamy we własnym imieniu, zawsze przeciw zakonom i siłom chaosu. Mamy sojusz z Adraidami i czcicielami żywiołów.
-Jesteś demonem, należysz do sił chaosu.
-Tylko w połowie, z reszta demony mogą istnieć poza chaosem.
-Musimy stąd uciec.
-Zgadza się, gdziekolwiek teraz pójdziesz, budynek ten spłonie dzisiejszej nocy. Zakonni są mściwi.
-Pożegnasz ode mnie kogoś?
-Jasne, bierz mojego konia, tylko nie zaglądaj w juki, załatwię zwierzę dla siebie i sprowadzę twoje rzeczy.
-Dam ci list do... -Nie, jestem tylko w połowie demonem, wiem co chcesz przekazać.
Rycerz mrugnął, a przed nim stal już tylko koń, bez jeźdźca. Skierował się do odległego Derios, siedziby Adraidów.
Południowe słonce prażyło niemiłosiernie. Rycerz omijał jednak gospody. Nie miał pieniędzy i nie chciał sprawdzać zawartości juków. Dopiero gdy upal zelżał, trafił na wioskę i ugasił pragnienie w miejscowej studni. Kiedy poił konia, podszedł do niego starzec.
-Panie, po polu chodzi żywiołak ognia i niszczy nam plony.
-To robota dla zakonnych, przecież im podlegacie.
-Panie, wy jesteście zakonni.
Radon spojrzał na swój płaszcz z wyszytą złotą, wyszczerbiona korona. Chwycił za miecz. Nigdy dotąd nie walczył z żywiołakami. Cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Płomienie tańczyły swobodnie po wysuszonym słońcem zbożu. Czasem pod wiatr. Nagle przybrały ludzka postać. Żywiołaki nie maja kształtów, zwykle wyglądają podobnie do aktualnego przeciwnika. Radon zablokował pierwszy cios. Swad palonych włosów przypomniał mu, jak ważna w walce z tego typu stworzeniami jest siła umysłu. Szybko uformował barierę ochronna na powierzchni swojego ciała. Mimo to kolejne ciosy sprawiały mu coraz większy ból. W końcu udało mu się przeciąć wroga. Klinga miecza rozżarzyła się do czerwoności i natychmiast sczerniała. Zarówno plac boju, jak i rycerza, pokrył szron. Było tak chłodno, tak spokojnie.
W snach widział Neafrie. Jej twarz pojawiała się zawsze widziana z dołu, zawsze na tym samy tle. Pewnego razu pojawiła się twarz Harnaś. Wołał poprzedni obraz, wiec poruszył się niespokojnie. -Wstawaj -usłyszał glos- leżysz tak już 3 dni.
Każdy kolejny ruch przywracał świadomość. Większość powierzchni jego ciała pokrywały opatrunki, żywiołak musiał nieźle go poranić.
-Kult żywiołu ognia składa ci gratulacje.
-Zachwiało to sojuszem?
-Przeciwnie, większość ludzi uznaje żywiołak za nienaturalne dziwactwo. Tylko kilku zapaleńców oddaje im cześć.
Rycerz podniósł się i nie bez bólu, usiadł.
-Nieźle -pochwalił Sarn -jak na człowieka.
Po chwili weszła Neafra. Uśmiechnęła się do niego.
-Co tu robisz? -zapytał rycerz.
-Może najpierw zapytasz, gdzie jesteśmy?
Radon rozejrzał się po bielonej izdebce.
-Nie mogłem im odmówić, kiedy poprosili mnie o włączenie do naszej grupy -wtrącił się półdemon.
-Wariat -stwierdził Radon.
-Mój brat, Figur, jest na zewnątrz, rąbie drwa -dodała dziewczyna.
-Musiałeś zauważyć blask w ich oczach, w razie kłopotów daliby się zabić.
-A były jakieś kłopoty?
-Tuż po naszym odjeździe twoi gospodarze mieli gości, 3 rycerzy Zakonu Upadłego Królestwa.
-I co?
-Nic, sprawdzili ze nie wróciłeś do domu i odjechali.
Sarn zostawił młoda parę sam na sam. Przed chata Figur walczył za spętanym rycerzem zakonu.
-Staraj się nie uderzać w ostrze -doradził- kiedy uderzy całym ciężarem ciała, cofnij trochę klingę...o właśnie, chcesz poćwiczyć z następnym?
-Nie, to chyba niehonorowo walczyć ze związanym.
-Inaczej by cię zabił.
Rycerz szybko powracał do zdrowia, podobnie jak szybko jego towarzysze doskonalili się w swoim nowym rzemiośle. Sarn był dobrym nauczycielem. Szybko zauważył zamiłowanie Siura do szermierki i zdolności łucznicze jego siostry.
Pewnego dnia do półdemona podleciał kruk. Rozmawiali przez chwile, po czym Sarn zwrócił się do towarzyszy:
-12 rycerzy Kokonu Upadłego Królestwa wpadło na nasz trop, będą tu dziś koło północy.
-Rozumiesz mowę ptaków? -zdziwiła się Neafra.
-Nie, on całkiem dobrze mówił po ludzku.
Wyruszyli tuż przed zmrokiem. W Derios mieli się spotkać wszyscy łowcy na corocznej radzie. Oddział nie miał siedziby, wiec spotykał się u sojuszników lub w polu. Droga do miasta zajęła im całą noc. O świcie bramy rozwarły się i podróżni wkroczyli do stolicy Adraidów. Było to duże miasto, zabudowane ciasno skromnymi i schludnymi budynkami. Cale śródmieście zajmowały szpitale i przytułki. Zdrowi żebracy znajdowali tu pracę, chorzy opiekę. Zamek był urządzony skromnie -dość niski stropy, okna bez witraży, proste ornamenty. Cale miasto żyło jakby w zwolnionym tępię. Ludzie oswojeni ze śmiercią i kalectwem podchodzili do życia zupełnie inaczej niż pozostali mieszczanie. Byli stateczni w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Ekipa prowadzona przez Sarna przybyła dzień przed wiecem. Mimo to półdemon co chwila spotykał znajomych najróżniejszego typu: myśliwych, wojowników, magów, trolle, elfy... Udało im się w końcu dostać na zamek. Powitał ich tam mistrz zakonu: Er lik zwany Dobrym. Dostali 2 pokoje, w każdym były po 2 łóżka i stolik. Neafra zdziwiła się nieco skromnością pokoi.
-Przywykniesz -zapewnił ja Radon -jako rycerz dostawałem czasem gorsze miejsca na nocleg. Po kąpieli w bali Radon zwrócił się do przewodnika:
-Jakie macie plany? O czym właściwie będziecie mówić na tym wiecu?
-Zwykle każdy przedstawia tylko ogólny zarys osobistych planów i jakoś je godzimy. Tym razem jednak będziemy mówili głownie o Lidze Porządku.
-O czym?
-Bractwo Upadłego Królestwa podpisało sojusz z Bractwem Nagiego Miecza, plemieniem trolli z Breimoor i Sektą Żywiołaków Ognia.
-Całkiem nieźle, ale co to ma wspólnego z nami?
-Ich priorytetami są: ograniczenie liczby najemników, ostateczna likwidacja starszych ludów i wytępienie wszystkich półludzi.
-Dlaczego nic o tym nie wiedziałem?
-Nauczono cię wykonywać rozkazy, nie wdawać się w ich cel.
Trudno było zaprzeczyć. Nie raz woził przesyłki, nie wiedząc co wiezie i nie raz likwidował ludzi nie pytając o powód. Słowo mistrza było święte, tak dla niego, jak i dla pozostałych braci.
Nazajutrz rano sprowadzono ich do auli zastawionej ławami. Na podwyższeniu stała grupka ludzi.
-Pierwsza z lewej to Angela -mówił półgłosem Harni- nasza przywódczyni, dalej magowie kultu żywiołów: odpowiednio wody, ziemi, ognia i powietrza, za nimi Er lik, o jest i stary Gir, były przywódca wszechtrolli.
Pierwsza glos zabrała Angela:
-Zapewne zauważyliście brak kilku osób. Derek, Rasa i Krain zginęli napadnięci w drodze tutaj, Karelia która im towarzyszyła, leży ciężko ranna kilka komnat dalej.
Na sali zalęgła cisza. Prawie każdego roku ktoś ginął, ale 3 osoby, w jednym starciu!
-Wykonawca tego czynu, a raczej egzekucji, było niewątpliwie stowarzyszenie zwane Ligą Porządku.
Neafra skrzywiła się od rzeki przekleństw, która przeszła po sali. Angela zaczęła trącić nad sobą panowanie, glos zaczął się jej załamywać:
-Na... początek... spróbujemy ustalić dla...dlaczego w oddziale napastników były żywiołaki ognia.
Głos zabrał poważny mag w czerwonej szacie:
-Zaledwie kilka dni temu odłączyła się od nas sekta czcicieli Żywiołaków, nie znaliśmy zamiarów tej grupy i od tej chwili podejmujemy się udzielić wszelkiej możliwej pomocy w walce tą sektą i innymi oddziałami jej towarzyszącymi, co w praktyce oznacza wojnę z Ligą.
Po nim przemówili pozostali sojusznicy. Żaden z nich nie był aż tak radykalny. Wszyscy obiecywali pomoc w zaopatrzeniu i transporcie, ale nikt nie chciał się bezpośrednio wikłać w konflikt. Wreszcie przemówił Gir:
-Mój klan jest gotów do walki, reszta trolich rodzin będzie udzielała wam pomocy w razie możliwości, z wyjątkiem oczywiście miasta Breimoor.
-Ilu buntowników jest w mieście?
-Kolo setki, na tyle samo możecie liczyć z naszej strony.
-Co z przedstawicielami starszych ludów? -zapytała Angela.
-To co widać -odezwał się elf z rogu sali. Siedział wśród kilkunastu ziomków.
-Shejh wysłał tu tylko nas, ochotników, krasnoludy czekają na grom z jasnego nieba, a gnole siedzą na bagnach i myślą, że nikt ich nie widzi.
-Siły Ligi szacuje się na 220 wojowników, w tym 40 rycerzy i szaman.
-A demony? -zapytał Radon- byłem rycerzem Zakonu Upadłego Królestwa i jednym z elementów mojego szkolenia było wezwanie demona.
-Zatem 260...
-Czy wiadomo co się stało po śmierci mistrza mojego zakonu?
-Jego zastępca objął stanowisko, polityka się nie zmieniła.
-Dziękuje.
Przez chwile panowało milczenie. Adrona śledziły dziesiątki podejrzliwych spojrzeń.
-On zarąbał swojego mistrza, jego demona i jeszcze paru żołnierzy -wyjaśnił Sarn -ręczę za niego.
-Jak wiadomo -podjęła Angela-mamy łącznie 200 wojowników, w tym 10 rycerzy, 2 półdemony, demon, 3 magów i wampir. W większej części jesteśmy lepiej wyszkoleni od zakonnych.
-Dlatego nie dojdzie do walnej bitwy -stwierdził Sarn. Angela uśmiechnęła się.
-Kto pójdzie z Nigrem na Breimoor? -zapytała dowódczyni.
Natychmiast zgłosiły się elfy. Wiele wieków temu okolice Breimoor zamieszkiwały elfy skalne, dawno wytępiona rasa. Dołączyło się kilku potężnych toporników, ludzie gór woleli walczyć w przyjaznym terenie.
-Czciciele ognia podjęli znaleźć i wytępić sektę Żywiołaków, myślę ze powinni im w tym pomoc wszyscy nasi adepci magii.
W sali zaczął się ruch. Ludzie formowali się w grupy, już tylko 60 ludzi pozostało na miejscach.
-Reszta do dywersji -zakończyła Angela-spotkamy się tu za miesiąc.
Sarn wstał i krzyknął:
-Sheila!
Natychmiast pojawiło się przy nim drobna, wyjątkowo piękna, dziewczyna. Czarny strój kontrastował z długimi siwymi białymi włosami. Za to miecz przerzucony przez plecy doskonale wkomponował się w całość.
-Pojedziesz z nami? -zapytał półdemon.
-Czemu nie, weźmy jeszcze Veinera.
Dziewczyna zmierzyła towarzyszy Sarna krytycznym spojrzeniem.
-Wytrzymają nasze tempo?
-W razie czego będziemy mieli tylną straż.
-Moje imię już znacie-tym razem Sheila zwróciła się do reszty grupy.
-Coś mnie powstrzymuje przed podaniem mojego -powiedział Radon, w jej postaci było coś nierzeczywistego.
-Jestem demonem, to pewnie to.
Rycerz uśmiechnął się i przywitał, to samo, chociaż mniej pewnie, zrobili pozostali. Postanowili wyruszyć o zmierzchu.
Na 1 dzień Derios zmieniło się w miasto wojowników. Najemnicy wymieniali doświadczenia, chwalili się łupami. Sarn tuż po południu postanowił się przespać i to samo poradził towarzyszom. Ci skorzystali z rady nieco później. Radon nieco się zdziwił widząc w swojej kwaterze Sheilę śpiącą w ramionach Sarna. Zastanowiło go to, co robili. Spali, a jemu trudno było zasnąć, bo Sheila leżała tuż obok. Nie bał się jej, była po prostu zbyt pociągająca. Po namyśle postanowił odwiedzić Neafrę. Zastał ja zdyszaną na łóżku, z podłogi podnosił się właśnie jej brat.
-Co się tak gapisz -odpowiedziała dziewczyna na zdziwione spojrzenie rycerza-bez względu na wiek jesteśmy rodzeństwem.
-Właśnie miąłem cię prosić -powiedział Radon do Siura -żebyś spędził to popołudnie gdzieś indziej, np. u mnie.
-Jak mogę ci odmówić -zagadniony pokazał ręka w stronę swojego miecza, który leżał na drugim końcu pokoju-tylko bądź grzeczny, coś mi mówi, ze czeka nas ciężka noc.
Radon zastosował się do rad przyjaciół. Pocałował Neafrę, przytulił ją i zasnął. Obudził ich Figur. Wszedł do pokoju zadowolony, trzaskając drzwiami i powiedział:
-Właśnie poznałem Veinera, bardzo miły, ale chyba nie człowiek.
-Pewnie wampir -rzekł rycerz-dlatego czekaliśmy do zmroku.
-Brawo -odezwał się wysoki, blady mężczyzna. Nie usłyszeli kiedy wszedł.
-Radon i Neafra, jak sadze, moje imię już znacie.
Po tych słowach wampir wyszedł. Zaraz po nim pojawił się Sarn.
-Zaraz wyruszamy -powiedział- zbierajcie się.
Półdemon zadbał, aby wzięli z domu tylko najpotrzebniejsze rzeczy, więc nie mieli dużo roboty. Po obfitym śniadaniu dosiedli koni. Szczególna uwagę zwracał olbrzymi, czarny wierzchowiec Veinera. Miał krwistoczerwone oczy i nie był podkuty. Koń Sarna był również kary, podobnie jak Adrona. Figur i Sheila jechali na gniadych, Neafra na kasztance.
-Zaczniemy od waszych rodzinnych stron -zwrócił się Sarn do Adrona- może uda się wyeliminować nowego mistrza.
-Wątpię, na pewno wzmocnili straż.
-Jutro Veiner wyprzedzi nas, a pojutrze powinien być z powrotem.
Dalej jechali w milczeniu, bez postoi. Tuż przed świtem konie zaczęły się potykać. Sarn zatrzymał się w pobliskim lasku. Veiner zaszył się w gąszczu, zaś reszta zajęła się końmi. Radon zbliżył się do wierzchowca wampira, ale ten zmierzył go groźnym spojrzeniem.
-Daj spokój- powiedział Sarn do rycerza-on sam da sobie rade.
Nic jednak na to nie wskazywało. Zwierzę położyło się i zastygło w nienaturalnej pozie.
-Jest gotowy na wezwanie- wyjaśnił półdemon- widocznie w takiej pozycji zginął.
Ludzie spojrzeli na niego zdumieni.
-To upiór, nie zauważyliście?
Spali do południa. Kiedy wstali nie zastali już żadnych nieumarlych. Słońce święciło pełnym blaskiem, a po niebie przemykały śnieżnobiałe obłoczki.
Podróżni zmrużyli oczy. Blask był zbyt duży dla oswojonych z ciemnością oczu. Pierwsze przyzwyczaiło się rodzeństwo.
-Piękny dziś dzień- zauważyła Neafra.
-Na swój sposób- przyznała Sheila.
-Ruszajmy- zaproponował Sarn- może jeszcze tej nocy dostaniemy wiadomości z siedziby Zakonu.
Lekki wiaterek łagodził upał, tuż po południu odezwały się ptaki. Drogę wędrowców raz po raz przecinały pojedyncze motyle.
-Nie pamiętam równie pięknego dnia- powiedziała Neafra.
-Ja niestety, pamiętam- odpowiedział Sarn- dzień Ostatniej Bitwy, było wtedy równie pięknie.
-Dziadek o tym wspominał...-przypomniała sobie Neafra.
Pierwszych rycerzy napotkali przed wieczorem. Było ich tylko 3. Chcieli się wycofać, ale Sarn ruszył w pogoń. Reszta grupy podążyła za nim. Zakonni mogli próbować ucieczki, ale woleli walczyć. Byli dobrymi szermierzami, gdyby nie przewaga liczebna, oddział Łowców mógł ponieść poważne straty. -3:0-stwierdzil Sarn po starciu, podając Figurowi liść kolendry na skaleczony w walce policzek. Reszta dnia upłynęła spokojnie. O północy podróżnych zbudziło rżenie konia. Veinar przyniósł wieści:
-W zamku jest rycerz i 12 żołnierzy + mistrz, jego zastępca i księgarz.
-Trzeba się śpieszyć- zauważył Sarn- dość już spaliśmy tej nocy.
-Jutro rano dowiedzą się o śmierci tych 3 rycerzy, wezwą posiłki. Nie powinni ich dostać przed północą- powiedział Radon.
-Zatem jutro tuż po zmierzchu uderzymy- rzekł Sarn- Veiner, otworzysz bramę?
-Jasne, teraz trochę was wyprzedzę, musze dotrzeć do miasta przed świtem.
-Przecież możesz podróżować za dnia?
-Muszę coś zjeść.
Wjechali do miasta w samo południe. Zatrzymali się w najbardziej obskurnej karczmie. Cały swój dobytek zmieścili w wielkiej izbie sypialnej, która wynajęli do zmroku. Nie pojawili się w izbie wspólnej przez cały dzień Wieczorem dosiedli koni i bez przeszkód wjechali do zamku.
Strażnik trzęsąc się ze strachu otworzył bramę przybyszom. Od najmłodszych lat był dzielny, ale panicznie obawiał się wampirów. Kiedyś usłyszał, ze te stworzenia nie istnieją. Uwierzył, aż do tej nocy, kiedy jeden z nich stanął przed nim i wydal krótki rozkaz: otwieraj!
Zewsząd zbiegli się żołnierze. Żaden nie mógł się jednak równać z łowcami. Neafra zdążyła wystrzelić tylko raz. Od lat nawykłe do zabijania miecze były szybsze. Sheila, Sarn i Veinera zgładzili po 3 przeciwników, Radon 2, rodzeństwo po 1. Nagle dziedziniec przeciął jeździec kierując się ku bramie. Neafra drżącymi rękoma naciągała cięciwę, jednak wampir był szybszy. Wyszarpnął z juków łuk i wystrzelił. Jeździec rozkrzyżował ramiona i spadł z konia.
-Zostało 3 -stwierdził.
-Do bibliotekarza głównym wejściem, korytarzem w lewo, mieszka naprzeciwko biblioteki, pomieszczenia są podpisane- powiedział Radon i dodał- do zastępcy tym samym wejściem, ale w prawo, mieszka i urzęduje na końcu korytarza. Do mistrza sam poprowadzę.
-Pójdę z tobą- zaoferował Figur. Rycerz zgodził się. Sarn i Sheila podeszli weszli głównym wejściem rzucając słowo: -Bibliotekarz.
Veiner objął łuczniczkę ramieniem i delikatnie pchnął w stronę budynku.
-Chodź- powiedział- załatwimy zastępcę i zaraz się stad wyniesiemy.
Nie wiedziała, dlaczego ją to uspokoiło. Ich zadanie okazało się bardzo proste. Zakonnik wyszedł im na spotkanie i wezwał demona. Ten zmierzył łowców wzrokiem i zwrócił się do rozkazującego:
-Odbiło ci? Przecież nawet każdemu osobno nie dąłbym rady!
Demon zniknął. Zakonnik zaś wyszarpnął sztylet i wbił go sobie w pierś.
-Nie dam się uwięzić- wycharczał przed śmiercią.
Z przeciwległego końca korytarza nadbiegał płonący człowiek. Widząc łowców, zawrócił i swoim blaskiem oświetlił Sheilę.
-Nie mogliście tego zrobić ciszej- rzucił zdegustowany wampir.
-To nie nasza wina, podpalił się razem ze swoimi księgami.
Radon nie miał tyle szczęścia. W sali audiencyjnej zastał uzbrojonego mistrza i potężnego, rogatego demona. Figur bez wąchania wybrał na przeciwnika człowieka. Krótkie pazury demona okazały się niezwykle wytrzymale, do tego rycerz musiał ciągle uważać na ciosy zadawane rogami. Spocony i zziajany, zdołał w końcu poderznąć gardło stwora. Ten zamachał łapami i próbował się wycofać, jednak Radon był nieugięty. Przewrócił rannego i przebiwszy mu pierś, zasmakował jego krwi. Poczuł nagły przypływ energii. Mięso demona zaczęło odłazić od kości i topnieć w oczach. Rycerz unicestwił przeciwnika.
Tymczasem koniuszek miecza zranił policzek Siura. Trafiony wyprowadził potężny cios i ku własnemu zdziwieniu, wytrącił mistrzowi miecz. Zakonnik odskoczył, dobywając sztyletu. Udało mu się sparować ciecie, pchnięcia już nie zdarzył. Ostrze dosięgło serca.
Dziedziniec zamku zapełnił się ludźmi z kagankami i pochodniami. Widać było kilku miejskich halabardników, daremnie usiłujących zapanować nad tłumem. Nagle główne drzwi pałacu otworzyły się i stanęły w nich 4 postacie z obnażonymi mieczami. Tłum uspokoił się, ale nie zamierzał cofać. Po chwili w wejściu pojawiły się jeszcze 2 osoby. Radon przeprowadził Siura korytarzami zamkowymi, aby uniknąć zetknięcia z tłumem.
Rycerz spojrzał na swój płaszcz. Miął na sobie herb zakonu. ciągle zapominał, żeby pozbyć się starego odzienia.
-Jak widzicie- przemówił do zgromadzonych- mięliśmy tu małe kłopoty, zdrajca wpuścił tu w nocy grupę nieprzyjaciół, ale dosięgła go strzała sprawiedliwości. W obronie prawa i porządku poległo wielu naszych dzielnych towarzyszy, zwyciężyło ono jednak i teraz możecie spokojnie wrócić do domów. Poza tym nie macie tu prawa wstępu.
Ludzie, choć niechętnie, zaczęli się rozchodzić. Łowcy odczekali aż tłum odejdzie i dosiedli koni. Jechali bocznymi drogami do bram. Zastali ją otwarta, przed chwilą wjeżdżali do miasta rycerze zakonu. Strażnik pytał co się dzieje. Jak dotąd zakonni nie opuszczali miasta w nocy, przynajmniej nie bramą. Do tego to poruszenie na mieście. Sarn odpowiedział pytaniem:
-Jesteś wierny zakonowi?
-Jestem-odpowiedz brzmiała szczerze.
Rycerz błyskawicznym ciosem poderznął wartownikowi gardło. Ruszyli galopem. Pościg był tuż za nimi. Rycerze zakonu zostawili pewnie kilku ludzi w zamku, ale mimo to na pewno mieli przewagę. Ze śladów wynikało, że jest ich kilkunastu.
Veiner zaproponował zrobienie zasadzki. Początkowo zgodnie odrzucono ten pomyśl, ale wkrótce konie zaczęły się potykać. Pościg niewątpliwie również pędził galopem, mieli wiec tylko niewielka przewagę. I nie mogli zmieniać koni. Zaczęło się przejaśniać. Łowcy ukryli się w lesie, się na zakręcie drogi. Radon i Sheila dobyli z juków kusze. Pierwsza salwa padła, kiedy tylko pozwolił na to zasięg łuku Neafry-2 rycerzy spadło z koni. Druga salwa była dwukrotnie skuteczniejsza. Mimo strat, zakonni zsiedli z koni i zagłębili się w las. Pozostało ich 6.
Neafra nie umiała posługiwać się miecze, jednak nie dawała się zabić wystarczająco długo. Nawet nie zauważyła czyje ostrze pozbawiło jej przeciwnika głowy. Ku powszechnemu zdziwieniu, najdłużej walczył Veiner. Kiedy wreszcie stanął nad ciałem wroga powiedział:
-Co się tak gapicie? Jest środek dnia! A teraz przepraszam, chciałbym z nim zostać sam na sam.
Przez resztę tygodnia gościli w okolicznych wioskach. Początkowo chłopi burzyli się, ale ostatecznie woleli to od płacenia należności zakonowi. Pewnego dnia do ich kwatery zawitał młodszy brat Neafra.
-Witajcie -przywitał się poważnie, jednak wkrótce rozluźnił się i zapytał:
-Co wam strzeliło do głowy z tym powstaniem? Ciebie nie pytam-ostatnie słowa zwrócił do Adrona-zawsze zajmowałeś się swoimi ciemnymi sprawkami.
-Moje "sprawki" były sprawami zakonu, sam przyznałeś, że były ciemne.
-Nie wierzę.
-Sam zabiłem dla zakonu 3 osoby, w tym przypadkowego żebraka. Pozostałych 2 nawet nie znalem.
Młodzieniec przygryzł wargi. Po namyśle powiedział:
-Ludzie, którzy nie płacili czynszów znikali. Nikt ich nie torturował, nie straszył, po prostu znikali. Ale, za przeproszeniem, wasi sojusznicy...
-Trafiłeś na najdziwniejsza grupę łowców -roześmiała się Sheila- widzisz, poza nami jest jeszcze tylko 1 półdemon, reszta to ludzie i grupka elfów.
-Mimo to...
-Żyjemy sobie w zgodzie i harmonii, czego wy nie potraficie i dlatego wydaje ci się to dziwne.
-Być może, musze już jechać. Przekazać coś rodzicom?
-Wiesz co chcą usłyszeć- odpowiedział Figur.
-Nie tym razem, raz chcą, żeby was obdarto ze skóry, innym razem żebyście żyli sobie jak najwygodniej.
-Jak nie wiesz co mówić, mów prawdę- poradziła bratu siostra.
-A -zreflektował się młodzieniec- mam wam przekazać, żebyście nie pokazywali się w domu bez małżonków, bo rodzice nie podejmą się ich szukania. Dla Adrona mam dwie wiadomości: "zaprzepaściłeś taka szanse" i "nareszcie przestałeś być sługusem", wiesz od kogo? -Od rodziców, dzięki.
Chłopak pożegnał się i odszedł. Z ciemnej komórki odezwał się Veinar:
-Taka miła rodzinna atmosfera...rzygać mi się chciało.
Neafra poszła do niego i chwile rozmawiali. Radon spojrzał na Sheilę. Kiedy zostali razem oporządzić konie nie mógł się powstrzymać. Przy spełnieniu ukazała mu swoje surowe piękno. Nie broniła się, przeciwnie. Teraz zapytał:
-Umiesz rzucać uroki?
-Nie, oboje zrobiliśmy to wtedy w pełni świadomie. Naprawdę tak cię to męczy?
Radon pomyślał o Neafrze. Sheila uśmiechnęła się i zapytała:
-Nie widzisz co się z nią dzieje? Jest zakochana, ale nie w tobie.
-On jest nieśmiertelny...
-W czym problem? Mogą już być po pierwszym ukąszeniu.
-Z nikim nie mogę być tak szczery jak z tobą...
-Wiele dokonałeś, jeszcze trochę i mógłbyś do nas dołączyć.
Radon pomyślał o pierwszym wezwanym demonie. Nie pamiętał nawet jego imienia.
-Jako wolny, niezależny demon: tak jak ja.
Ich usta zetknęły się w pocałunku. Dokładnie tak samo jak usta Neafra i Veinera. Figur wyszedł. Wrócił jednak tuż po chwili i to dość zaniepokojony.
-Jeżeli macie jakieś nadprzyrodzone moce, to najwyższy czas się nimi pochwalić -powiedział- pół setki żołnierzy właśnie otoczyło chatę.
-Moje czary nie działają w blasku słońca -powiedział wampir- do zmroku jeszcze niecała godzina.
-Możemy czekać również ze względu na mnie -wtrąciła Sheila- w nocy jestem odporniejsza na ciosy.
-A mamy jakiś wybór? I tak musimy czekać aż zaatakują.
-Tylko nie mam pojęcia kiedy to będzie -powiedział Radon.
-Mówiłeś, że działacie nocą.
-Rycerze tak właśnie działają, z resztą zakonnych jest inaczej.
Do izby wpadł zrozpaczony gospodarz.
-Tratują mi zboże, was zabiją i jeszcze pewnie mnie zabiorą! Co teraz robić?
-Przynieś trochę wina i wody, przed walka musimy się napić -zaproponował Veinera.
Wieśniak spełnił jego prośbę. Wrócił spokojniejszy i zapytał wampira z troską w głosie:
-Panie, dacie rady za dnia? Po zmroku dla was nawet lepiej, dziwię się czemu jeszcze nas nie szturmują...
Żołnierze ruszyli tuż po przybyciu 3 rycerzy Zakonu Upadłego Królestwa. Zmierzch zbliżał się nieubłaganie wlewając otuchę w serca obrońców. Ostatnie promienie słońca wykorzystali do przerzedzenia szeregów wroga łukami i kuszami. Ostrzał niewątpliwie przyśpieszył atak. Żołnierze byli jednak powolni. Był to znak, ze czary Veinera nabierały mocy. Wampirze zaklęcie usypiające skrzydła ciemności mogło być groźnym narzędziem, jeżeli posługujący się nim miął odpowiednia moc. Łowcy ustawili się plecami do ściany domostwa. Żołnierze zakonu okazali się marnymi wojownikami, ich ciała bardzo szybko utworzyły barykadę wokół obrońców. Ktoś rzucił pochodnie, od której zajęła się strzecha chaty.
-Musze trochę odpocząć -powiedział Veinera- cofam zaklęcie.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej roczki, ciosy napastników stały się szybsze i silniejsze. Wciąż jednak nie dość szybkie i nie dość silne. Żar bijący od ściany płonącego budynku stawał się coraz mocniejszy. Nagle zakonni ustąpili. Pozostało ich kilkunastu, ale najwidoczniej stracili nadzieje na zwycięstwo. Rycerze obserwujący bitwę z oddali zawrócili konie i zniknęli w ciemnościach. Za nimi podążyli żołnierze.
-Udało się- wyszeptała Neafra.
-Tak- zacharczał Figur, nagle osunął się na kolana, z jego ust wypłynęła krew.
Miał kilka ran w brzuchu i klatce piersiowej. Niektóre nawet głębokie. Łowcy złożyli ciało towarzysza w płonącej chacie i dopilnowali, by strawił je ogień. Neafra została cięta w lewe ramie, na szczęście niegroźnie. Radon otrzymał kilka drobnych ran, podobnie jak Sarn. Dopiero nad ranem podszedł do nich zapłakany gospodarz. Usiadł na ziemi patrząc to na pechowych przybyszy, to na pogorzelisko. Veiner przywołał konia i wygrzebał z juków złoty łańcuch z wisiorem ozdobionym drogimi kamieniami.
-To wystarczy na odbudowe chaty -powiedział wręczając ozdobę gospodarzowi -i na wyposażenie, o ile nie przeoczyłem czegoś cennego. A teraz wybaczcie, do zobaczenia w Derios!
Wampir wsiadł na konia i rozpłynął się w mroku.
-On teraz kogoś zabije -powiedział wieśniak- jest wycieńczony i potrzebuje dużo krwi.
Już 2 dni później łowców znalazł poseł wżywający ich do Period. W mieście zastali wzmożony ruch. Kręciło się tam mnóstwo trolli, najemnicy ciągle ściągali z całego kraju. Angela była zadowolona. Uściskała Sarna i powiedziała:
-Dobra robota! Zmusiliście Zakon Upadłego Królestwa do kapitulacji. Teraz jest naszym lennikiem. Uzyskaliście przy tym wynik 60 do jednego. Breimoor poddało się, a garstka zwolenników tamtejszego dyktatora nie miała szans w walce z naszymi sojusznikami. Sekta Żywiołaków została wybita do nogi, w walce zginął naczelny mag czcicieli ognia, innych śmiertelnych ofiar nie było.
Nigdy w Derios nie było podobnej biesiady. Stoły uginały się pod ciężarem jadła i napojów. Zamek długo rozbrzmiewał śmiechem i śpiewem. O północy Veiner wbił kły w szyję Neafry. Ta opadła bez sił w jego ramiona. Będzie musiała przeleżeć 3 dni, zanim będzie gotowa do zdobywania nowego pokarmu -krwi. Tuż przed świtem Sheila zagłębiła nóż w ciele Adrona.
-Zawsze tak się to odbywa? -zapytał zraniony.
-Zawsze przez śmierć.
-Przez śmierć do wieczności...