Piernik do wiatraka
Księżyc nad meczetem był idealnym okręgiem. Senność parowała wszędzie, a sułtanowi nie dawało spokoju pytanie, czy duszność wypełniająca go od środka przychodziła z księżycowej nocy za otwartym oknem, czy też od tej prześlicznej dziewczyny siedzącej na poduszkach jego łoża, dziewczyny, którą zaraz posiądzie, by potem...
PERSONS attempting to find a motive in this narrative will be prosecuted; persons attempting to find a moral in it will be banished; persons attempting to find a plot in it will be shot.
Mark Twain, 'The Adventures of Huckelberry Finn'
"Wycięto puszcze i mateczniki
Wymarły żubry i inne byki
Czyś z metropolii, czyś jest kmieć
Zanika płeć, zanika płeć...
Nie ma już mężczyzn, przegrali wyścig
zostali chłopcy i kulturyści
każdy się czuje jak zmięty śmieć:
zanika płeć, zanika płeć...
Włosy nam rosną, nasza obrona
utkwił nam we łbach kompleks Samsona
na brodach wątła kiełkuje szczeć
zanika płeć, zanika płeć...
By w przyyyyszłość dooostać wizę,
ćwiczę wciąż woookaaaliiiizę...
Trudno, wypadło mi czasów dożyć
inwazji seksu na mą niekorzyść
każdy chce przecież coś z życia mieć:
mniejsza o płeć, mniejsza o płeć..."
Jonasz Kofta, ' Zanika płeć'
Księżyc nad meczetem był idealnym okręgiem. Senność parowała wszędzie, a sułtanowi nie dawało spokoju pytanie, czy duszność wypełniająca go od środka przychodziła z księżycowej nocy za otwartym oknem, czy też od tej prześlicznej dziewczyny siedzącej na poduszkach jego łoża, dziewczyny, którą zaraz posiądzie, by potem...
Odwrócił się od okna. Wypuścił powietrze z płuc i pokonując duszność zbliżył się do dziewczyny. Przykra, spowijająca jego płuca skorupa pękła, gdy wymówił jej imię.
- Sheherezaed. Rozbierz się dla mnie.
Impotencja, niemoc płciowa, często spotykane u mężczyzn zaburzenie seksualne (niepełne wzwody, brak wzwodu, zaburzenia erekcji, zanik lub osłabienie reaktywności seksualnej). Z badań amerykańskich wynika, że dotyczy 5% 40-latków, 10% 60-latków, 20% 70-latków. Przyczyny impotencji: 1) czynniki psychogenne (np. lęki, depresje, zaburzone relacje między partnerami); 2) czynniki neurogenne (np. urazy kręgosłupa, dyskopatie, cukrzyca, uzależnienie od alkoholu, stany pooperacyjne w obrębie miednicy, choroby neurologiczne); 3) czynniki hormonalne (np. obniżone stężenie testosteronu, podwyższone stężenie prolaktyny); 4) czynniki krążeniowe (np. nadciśnienie, palenie, cukrzyca, zmiany w naczyniach członka); 5) leki (np. psychotropowe, przeciwnadciśnieniowe).
Ależ sułtanie... nic to... naprawdę nic się nie stało... zdarza się nawet najlepszym... nie ma powodu, by się przejmować...
'I smutek zapanował na ziemiach sułtana, i ptaki śpiewać przestały, trawa sczerniała, ryby w rzekach do góry brzuchami wypłynęły, niebo zaś żałobne chmury pokryły i słońce za nimi schowało się zatroskane. I modły były za sułtana do Allacha wznoszone, lecz niemoc, która ogarnęła władcę naszego, ten demon przebrzydły, który przez tysiąc nocy nie dał mu poczuć się... władczo, podstępnym i nieugiętym był niczym kobieta. Raz ucapiwszy, ofiary swej łatwo odpuścić nie chciał. O szatanie wstrętny! Zmoro senna! Czego jeszcze chcesz od naszego władcy umiłowanego? Któż zdolen będzie Cię przegnać tam, skąd gadzino przybyłaś...?'
- Trzech śmiałków, panie - błędne, wiecznie załzawione oczka magika zapłonęły przez moment pierwotną pasją - ni mniej, ni więcej, jak trzech śmiałków. Nie dwóch i nie czterech. Nie pięciu i nie jeden. Trzech. Dwa razy mniej niż sześciu i...
- Dobrze, już dobrze, zrozumiałem - zaprotestował obolałym głosem sułtan - nie mniej i nie więcej jak trzech. A czemu akurat trzech?
- Bo siedem to magiczna liczba jest - obruszył się nilreM ignorancją pracodawcy - a siedem minus pięć plus jeden to właśnie trzy.
- Hmmm
- W Wielkiej Księdze tak stoi: 'I wybierzesz śmiałków trzech wśród ludów dalekich. Jeden Polak... jeden Niemiec i... Rusek jeden na dokładkę. I wyślesz ich do Krainy Ciemności na spotkanie z szatanem... Jeśli spełnią wymagania jego, jeśli uradowan Rokita będzie, prosić mogą go o wszystko i wszystko on dać im będzie musiał.'
- I da im... no, żebym znowu... mógł?
- Da.
'I rozesłał sułtan wysłanników swych do krajów owych dzikich, a odległych. I przybył wysłannik pierwszy do Germanii i Niemca prawdziwego szukać począł. A gdy już znalazł go, obiecał mu dużo pieniędzy, bo to uporządkowana nacja jest i liczyć dużo musi.
I znalazł wysłannik drugi Ruska prawdziwego i obiecał mu dużo wody ognistej, bo to kochająca życie i rozrywkowa nacja jest i pić dużo musi.
I znalazł wysłannik trzeci Polaka najprawdziwszego i obiecał mu, że Balcerowicz odejdzie. A że Polak najprawdziwszy targować się umiał, dorzucić musiał wysłannik jeszcze cła zaporowe na importowane produkty rolne i karnety do solarium. Dużo karnetów do solarium. Wyruszyła tedy w drogę kompania ta dzielna a dziwaczna, w drogę długą, krętą, niebezpieczeństwami najeżoną. A droga ta za swój koniec piekło miała. I trawa pod ich stopami odżywała, kwiaty rozkwitały radośnie, a ptactwo wszelakie serenady najsłodsze poczęło wznosić Spytacie, czytelnicy najcnotliwsi, gdzie też piekło owo niesławne się znajduje? Otóż...'
...tego nasi rycerze najnobliwsi niestety również nie wiedzieli.
Włóczyli się zatem rok jeden i drugi, rok trzeci włóczyli się niezłomnie, gdy ten zaś końca swego dobiegał, zwątpienie wstąpiło w serca bohaterów naszych. Jednak nie ustali w queście swym świętym, honor mężczyzn przecie stawką był w tej historii. W tułaczce swej męczącej - jak to rycerze na queście - pomagali dziewicom uwięzionym w ponurych zamczyskach, samotnym żonom i tak dalej. W zasadzie to nie przebierali i pomagali wszystkim białogłowom jak leci. Tacy byli z nich rycerze, panie i panowie miłościwi. Cóż z tego jednak, zapytacie, ile lasek można zali... azaliż ilu białogłowom można pomóc w potrzebie bez zbliżenia się nawet na cal do destynacji najświętszej? Ileż nocy smutkiem przepełnionych błąkać się można pod księżycem smętnym bez nadziei na trop najmniejszy?
Jednak nie byli bici w ciemię śmiałkowie nasi. Posłuchajmy więc, co też wtenczas wymyślili.
No to dupa blada - westchnął Polak - wszyscy, którzy nas do diabła wysyłali, nawet ten gość, cośmy mu konie ukradli, kiepskimi coś przewodnikami byli.
- Dupa blada - powtórzył tylko Rusek, bo nie był w nastroju refleksyjnym.
- Ależ nie wolno się tak poddawać! - zaprotestował syn Germanii. - Trzeba rozważyć wszystkie możliwości, obliczyć rachunek prawdopodobieństwa powodzenia każdej z nich, a następnie...
- A następnie to napiłbym się czegoś - obudził się Rusek.
- Zasadniczo to jest dobra koncepcja - pokiwał głową Polak.
- Cóż - westchnął jego zachodni sąsiad - to jest jakaś koncepcja. A zawsze od czegoś trzeba zacząć.
- Czyli co, szukamy knajpy, nie?
Ukazała się nagle za najbliższym zakrętem, jak sen jaki złoty. Niewielka, prostokątna, ze sporawym czerwonym szyldem umocowanym przy nasadzie spiczastego, drewnianego dachu.
- 'Rzym' - przeczytał Rusek z najwyższym wysiłkiem, jako że alkohol metylowy zaczął mu się już na wzrok rzucać.
- Hmmm - zamruczał Polak - coś jakby znajomo...
- Eee tam, knajpa jak knajpa.
- No nie wiem... mam złe przeczucie... - zwątpił na chwilę Polak.
- To musisz się napić. Chodź, stawiam browara - przejął inicjatywę Niemiec, po czym zniknął w kłębach dymu lulkowego obficie buchającego z wnętrza przybytku zepsucia.
Złowróżbne podejrzenia Polaka miały się spełnić szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Knajpa była pełna! Zatłoczona istną ciżbą typków każdej chyba maści i autoramentu. Cóż za tragiczny zwrot akcji, jakaż perfidna infortunencja...
Jedyny wolny stolik, do którego się chcąc nie chcąc przysiedli, tak po prawdzie nie był całkowicie wolny. Okupował go bowiem przedziwny osobnik: oczy miał zupełnie z innej bajki, o tęczówkach czarnych, co chwilę też zmieniających swą barwę, lewa na niebieską, prawa zaś na różową tudzież pomarańczową.
Odzian był modą cockneyowską: czarne, skórzane bryczesy, tegoż koloru pantofle, a do tego kraciasta czerwono-czarna marynarka z wełny i czerwona dżokejka figlarnie przekrzywiona na jego głowie. Jakby tego było mało, używając młodzieżowego slangu, nawalony był jak dwie stodoły. Co najmniej. Krótko mówiąc: nie dziwota to, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał się doń przysiąść. Desperacja jednak matką jest potrzeby, czy jakoś tak, nasi śmiałkowie bowiem z pewną nieśmiałością dosiedli się do dziwacznego osobnika nawet nie spodziewając się, że za chwilę czeka ich moment największej próby...
Za chwilę, już za moment, za minutkę niecałą dosłownie... w godzinę największej czytelności czeka państwa HIT TYGODNIA. Proszę się rozsiąść wygodnie w fotelach, może w końcu będzie wiadomo, o co tu w ogóle chodzi. Ta godzina nadeszła... HIT TYGODNIA już tu jest... na specjalne zaproszenie tygodnika 'Kobieta i Życie'... przed państwem, najzupełniej exclusively, sam autor, za przeproszeniem, anterion sprawi, że choć przez chwilę to, co naskrobał, będzie czytelne...
Kobieta i Życie: W imieniu całej redakcji chciałam na początku powiedzieć, że żałuję, że skorzystałeś z zaproszenia. Jest nadzieja, że może choć oszczędzisz nam swojej obecności na stronie sapkowski.pl?
Anterion: Nikła.
KiŻ: Skoro już musisz, to powiedz nam, jak się zaczęła Twoja przygoda z piórem. Jak to się stało, że ktoś z takim zajobem został dopuszczony do klawiatury?
A: Rodzice chcieli mieć trochę spokoju. Non stop obgryzałem buty w przedpokoju i lubiłem tak rozpędzać się przy drzwiach, łapiesz o co chodzi, żeby na ścianie koło łazienki powstało wgłębienie od mojej głowy.
KiŻ: Ciekawe.
A: Bardzo.
KiŻ: To fajnie. Ale wciąż nie widzę związku.
A: No, kupili mi kompa i teraz mogę zostawiać wgłębienia w umysłach wszystkich czytelników. Wydoroślałem.
KiŻ: Tak, to nawet widać.
A: Zwłaszcza po lewym profilu, nie?
KiŻ: Nie o lewym profilu jednak rozmawiać tu mieliśmy. Opowiedz nam coś o swoim najnowszym opku... Krytycy mają wielki dylemat czy przypisać go tradycji czysto fanfikowej, satyrycznej czy metafizyczno-egzystencjalnej...
A: To tak samo jak ja. Ale z drugiej strony... to, co teraz powiem, będzie wielgachnym spoilerem. W gruncie rzeczy bowiem rozwiązanie jest dziecinnie proste. Otóż chodzi tu o....
[tutaj niestety fragment zapisu z chata został utracony]
KiŻ: No, coś takiego... Ja dziękuję! Zupełnie się nie spodziewałam po panu takiej głębi, takiego geniuszu... Toż to nawet Joyce'a deklasuje. Czy zgodzisz się, mój geniuszu, przyjąć w dowód naszej admiracji ten oto honorowy klucz do kobiety i życia?
A: Do kobiety wystarczy.
KiŻ: Kłaniam się do podłogi, mistrzu, i ufam, że niedługo znów zaszczyci pan nasze internetowe progi...
A: Taaa.
Zalany w trupa osobnik oderwał nagle głowę od stołu. Groteskowo spiczasta bródka najeżyła się jak ogon przestraszonego kota. Oko niebieskie wbiło się w Polaka, różowe zaś zezem rozbieżnym odszukało Ruska.
- Ta knajjjpa łłłzym się nayyywa- wysapał bełkotliwie jegomość - jusss po toopie, Twardowssski...-dodał nie wiadomo w sumie do kogo.
- Niedobrze jest - syknął Polak do Niemca - myśli, że jestem autorem chrześcijańskich wierszy. Zaraz każe mi coś recytować.
- Co robimy? Nieźle wkręcony ten gość - ocenił krytycznie Rusek.
Niemiec swym lodowatym, po germańsku precyzyjnym okiem ocenił sytuację. Po czym zawyrokował:
- Zostajemy. Wygląda na kogoś, co sporo wie. Może nam coś powie jak trafić do tego diabła. A ty, Polak, nie panikuj. Jak wierszy nie znasz, to opowiedz mu choć kawał jaki...
- Ale ja... chwila... no dobra... - odchrząknął z dystynkcją i spojrzał w niebieskie oko moczymordy - no więc to było tak. Przychodzi anterion do lekarza i tak mu mówi...
- Ahahaaaa... anterion... - zawył osobnik w kraciastej marynarce - anteeeerioooon... nie mogę...!!
Polak, zbity z pantałyku, spojrzał urażony na Niemca, ten zaś na Ruska. Rusek nie mniej zaskoczony zerknął pod stół i obserwował, jak ich nowy towarzysz bezwstydnie tarza się po podłodze, porykując znienacka chrapliwym, szatańskim wręcz rechotem.
KOMENTARZ ODAUTORSKI: Ostatni akapit to świadectwo najwyższej kategorii poczucia humoru: auto-ironii. Zapamiętaj, czytelniku! Wśród żyjących mistrzów pióra nie ma drugiego, który dorównałby anterionowi i w tej dziedzinie. Przeczytaj ten akapit jeszcze pięć razy, w tym raz od tyłu - dla pewności czy nie ma tam ukrytych satanistycznych treści. Kiedy skończysz:
1) Wyszukaj wszystkie odniesienia biblijne. 2) Znajdź przykłady prowadzenia przez autora dialogu z twórcami egzystencjalizmu (zwłaszcza A. Camus). 3) Czy autor stosuje w swej prozie technikę stream of consciousness? W którym momencie? 4) Jakie jest przesłanie tego utworu? 5) Wymień pięć powodów, dla których anterion jest w hierarchii drugi zaraz po Bogu (dla niewierzących pierwszy). 6) Wymień dziesięć powodów, dla których anterion jest lepszy niż piwo.
- No dobra - przestał się zanosić nieprzyjemnym śmiechem jegomość i wyszedł w końcu spod stołu - dosyć tego dobrego. Jesteście niezłym kawałem, wy trzej. Szukacie mnie kilka lat, a kiedy już mnie macie pod nosem, opowiadacie mi o jakimś anterionie.
KOMENTARZ ODAUTORSKI: Nieoczekiwana wolta! A zatem wcale nie chodziło tu o autoironię. To świadectwo poczucia humoru jeszcze wyższego, niewyobrażalnego wprost rzędu.
- Tak mnie ta sytuacja rozbawiła, że aż otrzeźwiałem.
- Za to ja się muszę napić- powiedział Rusek i stało się słowo jego, bowiem w tajemnicy przed towarzyszami za pazuchą zachomikowaną miał na ciemną godzinę piersiówkę ukochanego metylowego.
- Sprawa wygląda tak: - spojrzał na niego niechętnym okiem diabeł - niestety pomóc wam nie mogę. A chciałbym... aż serce mnie boli, że nic zrobić nie mogę. Niestety, już nie ja rządzę tam na dole...
- Nie? - zdziwił się Niemiec. - To niby kto? Wybrali nowego kandydata...?
- Jaasne, oni se tam na dole mogą wybierać - zakpił diabeł, po czym spojrzał żałośnie na interlokutorów. - Taka jedna baba mnie wygryzła z urzędu...
- Jak to... i udała się taka detronizacja? - zainteresował się nieoczekiwanie Polak, polityka bowiem była jego konikiem. - A jak cię zmusiła do odejścia??
- Nieistotne - zamruczał tamten - ważne, że nie pomogę w waszej misji. Do końca świata będę siedział w tej knajpie i pił za swoją głupotę...
- Nie martw się, Belzebub - Rusek pocieszająco poklepał strapionego czarta - masz, łyknij se.
- Dzięki, Rusek - uśmiechnął się smutno diabeł i wychylił piersiówkę do dna.
'I upłynęło więcej czasu naszym śmiałkom w towarzystwie tak zacnym, i posiedzieliby dłużej nawet, ale kolec obowiązku począł ich drażnić i do działania naglić. I rzekł Niemiec do towarzyszy swych:'
- Komu w drogę, temu czas... panowie, ruszamy dalej...
- Przepraszam, dupa ze mnie, nie diabeł - zakwilił Władca Ciemności - nawet bym was trochę odprowadził, wiecie, ale coś mi się wzrok z deka przyćmił, więc obawiam się, że nie na wiele się przydam.
Lecz gdy nasza internacjonalistyczna ekipa żegnać się z nim poczęła, rzekł im jeszcze Rokita w te słowa:
- Jest ktoś, kto może wam pomóc w usadzeniu sekutnicy, która na banicję mnie skazała... Jedyna osoba prócz mnie, która zna drogę do piekła... bo już tam była. Jedźcie do...
...Kaer Morhen? Wiedźmińskie siedliszcze, tak? - Polak wskazał palcem rozwalony bombą bunkier - myślisz, że ktoś mógłby tam żyć?
- Nie mam zielonego... - Niemiec się szybko przeżegnał. - Niepotrzebnie się zgodziliśmy zostawić w knajpie Ruska.
- Daj spokój. A na co nam taka moczymorda? Poza tym Rokita miał rację: w legendzie stało, że śmiałków miało być trzech, a mi wychodzi, że razem z tym całym wiedźminem byłoby coś koło czterech.
- O ile go znajdziemy - mruknął wątpiąco Niemiec. - Poza tym przecie w legendzie stało też, że w grupie miał być Rusek.
- Wiesz, jak to jest z tymi legendami. W jednej z najbardziej znanych miało być jakieś białe zimno, jakiś kataklizm fatalny... a jak się skończyło? Avalonem...
- Dobra, mam w rzyci legendy. Teraz ważniejszy jest wie...
- Ważniejszy jest wie? - zainteresował się Polak.
- O Jezu.
- Hm?
- Panienko najczystsza, Ojcze nasz, któryś jest w...
- Niemiec!
- Za tobą... ostrożnie...
- O Jezu.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie... - zaintonowali zgodnie, z perfekcyjnym timingiem, polski głos współbrzmiący z niemieckim, przełomowa chwila w relacjach obu tradycyjnie zwaśnionych narodów. Niestety, wszystko wskazuje na to, że chwila to pierwsza i ostatnia.
Kilka metrów za Polakiem przycupnęło bowiem niepostrzeżenie ponad siedmiometrowe cielsko zielonkawej mantikory, łypiące podejrzliwie żółtymi wyłupiastymi ślepiami i machające nerwowo ogromniastym, przeszło trzymetrowym ogonem. Nie śpiesząc się specjalnie, celebrując ten cudowny moment komunii, w której opłatkiem będą nasi śmiałkowie, potwora leniwie wstała i przeciągnęła się złowróżbnie. Gadzi język rozdwojonym końcem strzelił niczym bicz w powietrzu, chlapnął żółtawym jadem, posyłając jego kropelki w przestrzeń jak zapowiedź nadchodzącej śmierci, po czym natychmiast zniknął z nieprzyjemnym plaśnięciem między trzycalowymi kłami. Potwór był gotów.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
'I w chwili tej niebezpiecznej, gdy śmiałkowie nasi niezłomni na śmierć się już podłą gotowali, dobry Bóg zesłał im wybawienie, tak bowiem szczerze się doń modlili...'
- Nie wierzę - wymamrotał Polak do Ruska, który był tylko w stanie potrząsać w zdumieniu głową.
Przed nimi dobiegała końca błyskawiczna, acz zażarta walka. Gadzina cofała się z podkulonym ogonem przed chudą, kościstą sylwetką niespodziewanego obrońcy dzierżącego w ręku gaz pieprzowy.
- A kysz! Ty niedobry, ty! Już do budy... co, głuchy jesteś? Buda, Azor! Ale już!!
Gad niechętnie schował się do wielgachnego budynku gospodarczego stojącego nieopodal bunkra, a który zrazu przez pomyłkę wzięli za stodołę. Tylko wciąż łypiące w jego ciemnościach fosforyzujące ślepia przypominały bohaterom o losie, który o mało co nie stał się ich udziałem.
- Najmocniej panów przepraszam za to głupie bydlę - uśmiechnął się gospodarz. - Łagodny jest jak baranek, ale czasami z nudów wyżywa się na moich gościach.
-Geralt... yna - gospodarz dygnął z niepowtarzalną gracją, co z perfekcyjnym zgraniem połączył z oblaniem się iście panieńskim rumieńcem.
Niemiec z Polakiem ukłonili się lekko, a dwornie. Ale żaden z nich nie wypowiedział ani jednego słowa.
Czyżby już się domyślali? Czy ponura prawda ich chronicznego pecha dotarła już do ich ośrodków percepcyjnych? Coś, co w półmroku zdało im się być wiedźmińską tuniką, przy bliższej inspekcji okazywało się śliczną koronkową sukienką. Wstydliwie złożone, białe jak alabaster rączki były wydelikacone i tak do bólu kobiece. Bohaterowie naszego questu patrzyli bowiem na kobietę. I to całkiem niezłą laskę, nawiasem mówiąc. Długie, zadbane nogi, cienka talia wybuchająca trochę wyżej bujnymi wybrzuszeniami kobiecości plus filuterne spojrzenie zielonych oczu zza imponujących, wachlujących co chwilę rzęs składały się na niepowtarzalną całość pt. seksbomba. Nie było już Geralta z Rivii. Słynny pogromca najstraszniejszych potworów odszedł do legendy razem ze swoimi dwoma mieczami i etosem bohatera bez skazy i zmazy. Zostały po nim wachlujące zalotnie rzęsy, nienaganna trwała i cudownie długie nogi. O losie okrutny! Dlaaaczeeeego?!
- Bo przy niej nie czułem... nie czułam się prawdziwym facetem. Te codzienne upokorzenia... docinki, które sprawiały, że traciłam wiarę... Nawet w piekle, po tym epizodzie z masakrą, gdy śmiertelnie mnie raniono, nawet tam poszła za mną, moje fatum, moje nemezis... do samego piekła poszła za mną by mnie dręczyć... i wtedy, po jakimś czasie... uciekliśmy... razem z diabłem uciekliśmy, bo... już tak dłużej nie mogłam... - po policzku ich gospodyni spłynęła pierwsza łza - co chwilę miałam depresję, zalewałam się łzami... o, widzicie panowie?
- Już dobrze, mała - Polak za to czuł się przy tej dziewczynie męski jak jeszcze nigdy dotąd. - Nie rycz, dziecino - jakby od niechcenia czule obtarł jej łzę.
Przez te dwie godziny jak tu siedzieli - a wnętrze bunkra, jak to w przedwojennym budownictwie, skrywało naprawdę wytworne i spore salony - ich urocza gospodyni opowiedziała ze szczegółami dzieje swego związku z podłą czarownicą o imieniu Yennefer. O tym, jak w chwili desperacji od niej uciekła. I o tym, jak postanowiła, że już nikt nigdy nie będzie jej upokarzał, wyżywał się na niej. Co wiązało się z decyzją ostateczną: nigdy nie będzie już mężczyzną. Gdzieś w niej, głęboko w środku kryła się kobieta. Walczyła o niezależność. Asertywność. Władzę.
Znajomy czarodziej dopilnował, by zabieg nie był zbyt bolesny. W podzięce zapłaciła mu tuż po operacji... ale nie, o tym nie mówmy. Sęk w tym, że Kaer Morhen nie było już siedliskiem wiedźmińskim. Wspólnie z Vesemirem prowadziła teraz Geraltyna ATPzSOiF, czyli Agencję Towarzyską Połączoną z Salonem Odnowy i Fryzjerem. I co tu dużo mówić: był to strzał w dziesiątkę. Prosperowali wprost fantastycznie, interesy szły pełną parą. Geraltyna-fryzjerka czy masażystka, nawet jeśli nie wykonywała swych zajęć kompetentnie, to już chwilę potem nadrabiała to z nawiązką jako bezwstydna i fantazyjna kurtyzana. A fama o niecodziennych umiejętnościach Geraltyny poszła w świat i tylko nakręcała koniunkturę. Jak zatem widać na załączonym obrazku jej historia miała happy end.
Polak pokiwał głową w zadumie i oblizał palce po skończeniu sutej uczty. Jedno trzeba było gospodyni przyznać. Może i nie była już Geraltem z Rivii, ale cholernie dobrze gotowała. Gyros, spaghetti, krupnik, frytki, pizza pepperoni, Big Mac, schabowy... menu zaspokajało najbardziej wyrafinowane gusta.
- Może jeszcze choć napoleonki kawałeczek? - poderwała się gorliwa gospodyni. - Dopiero co upiekłam... od razu przyniosłabym panom kawki...
Polak zaczął już podnosić ręce w uprzejmym sprzeciwie, natychmiast jednak skapitulował, nie chcąc wyrządzać przykrości troskliwej gospodyni.
'I dali odpocząć swym kościom strudzonym rycerze nasi nobliwi, i zahulali ździebko w domu uciech, i co się napili to też ich było. I jeszcze więcej zahulali, jeszcze więcej podjedli sobie, winem i miodem pitnym suto zakrapiając. Tymczasem jednak czas płynął nieubłaganie, sułtan nasz najcnotliwszy darmo wypatrywał odsieczy przez swe zabytkowe okno. Bohaterowie nasi zapomnieli bowiem o misji swej najświętszej wśród zbytków i uciech cielesnych, serce ich przeżarło wszechobecne zepsucie i rozpasanie. Czyżby na podobieństwo Odysa pod urokiem nimfy podstępnej byli?'
- To co, kawka jak zwykle, co? Ze śmietanką czy bez tym razem? - zaszczebiotała Geraltyna związując poły szlafroka. Polak z Niemcem identycznym, internacjonalnym gestem rozparli się na poduszkach trzyosobowego łoża. Trzeba było przyznać, że znów ostro zaszaleli ostatniej nocy. Tak, kawka zdecydowanie się przyda.
- Trzy łyżeczki cukru, skarbie - Niemiec posłał całusa Geraltynie, po czym obtarł czoło obficie zroszone potem po porannej gimnastyce. Przeciągnął się ze stęknięciem i zerknął pieszczotliwie na Polaka. Puścił mu figlarnie oko. Polak zrewanżował się i leniwie wyciągnął rękę.
'I niebo przeszyła błyskawica potworna. I huknęło, aż ziemia zatrzęsła się w swych posadach. I rozległ się głos straszny do rozpustników dwóch...'
DO ROBOTY, LENIE! MISJA CZEKA!!
- O w mordę jeża- wyartykułował zaskoczenie Polak. - Pomyśleć, że głupi nie byłem na bierzmowaniu...
ZA TO POLICZYMY SIĘ PÓŹNIEJ. TERAZ JUŻ MI SIĘ UBIERAĆ I W DROGĘ.
- Tak, tak... rzecz jasna... nie ma chwili do stracenia - dodał ewangelik wyskakując z łóżka i rozglądając się bezradnie
SLIPKI MASZ POD KRZESŁEM. NIE! TYM NA LEWO. TERAZ DO RZECZY... MACIE TRZY DNI NA DOTARCIE DO PIEKIEŁ I ZDOBYCIE ANTIDOTUM NA ZANIK SUŁTAŃSKIEJ MĘSKOŚCI.
- Ale czemu akurat trzy dni?- wyjąkał bez sensu Polak.
BO SIEDEM TO MAGICZNA LICZBA JEST. A SIEDEM MINUS PIĘĆ PLUS JEDEN TO WŁAŚNIE TRZY.
- Hmmm... - zastanowił się Polak.
NIEWAŻNE. I TAK TEGO NIE POJMIESZ, ŚMIERTELNIKU. TO NIE ARYTMETYKA NA TWOJĄ GŁOWĘ. MACIE TRZY DNI. NIE CZTERY I NIE DWA. NIE PIĘĆ I NIE JEDEN. TRZY. ADIOS.
Huknęło raz jeszcze, jakby dla końcowego efektu dramatycznego. Niemiec ponownie zerknął na Polaka. Tym razem jednak nie było w tym spojrzeniu pieszczotliwości, tylko błysk iście neofickiej dewocji.
- Chłopcy, a wy czemu już ubrani? - rozżalony głos Geraltyny zastał bohaterów już przy wkładaniu butów.
- Sorry, skarbie. Nadchodzi czasem taki moment, że mężczyzna musi zrobić, co do niego należy - wyrzucił z siebie Niemiec z dumą i natychmiast zdziwił się, że to jego własne słowa - Chyba... - dodał dla równowagi.
- A więc... więc jednak jedziecie tam na dół, tak?... - kobieca intuicja oszczędziła chłopakom dalszych wyjaśnień. - Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie. Odwlekałam go jak najdłużej, bo bałam się nieuniknionego...
- Nieuniknionego? - podjął Polak w chwili efektownego zawieszenia głosu przez Geraltynę.
- Tak. I ja musze z wami zstąpić do piekieł. Inaczej nigdy nie pozbędę się demonów przeszłości, a cała ta operacja zmiany płci pozostanie tylko powierzchownym krokiem desperata... desperatki, znaczy się. Jak się powiedziało "A", trzeba powiedzieć i "B"...
Logika tego wywodu była bezdyskusyjna i porażająca. Nie zostawiała miejsca na nic prócz pełnej uniżenia akceptacji połączonej z westchnięciem podziwu. Czego też nasi śmiałkowie nie omieszkali uczynić. Mądrość ludowa mówi bowiem, że nie dyskutuje się z kobietą w patetyczno-bojowym nastroju.
Dlatego w niecałe dwie i pół godziny później, gdy Geraltyna zrobiła już sobie naprawdę niezbędny makijaż, manicure, pedicure, pasemka, gdy już wzięła kąpiel z cudownie puszystą pianą, gdy kolor pantofelków subtelnie podkreślał barwę tuszu do powiek, a futerko z norek wdzięcznie opatuliło jej smukłą kibić, gdy w końcu powietrze przesyciło się wyrafinowanym aromatem Chanel no.5, a każde lusterko w Kaer Morhen zdawało się mrugać do Geraltyny z aprobatą... nasza kompania mogła sobie z pełnym przekonaniem powiedzieć, że jest gotowa.
I wyruszyli.
'I wyruszyli... trójka śmiałków nie znała strachu ni wątpliwości, gdy podążała ku otchłaniom piekielnym prowadzona tragicznymi, a przez to nieomylnymi wspomnieniami Geraltyny. Panie cnotliwe i wy, panowie szlachetni, posłuchajcie opowieści jak to bohaterowie questu zstąpili do Inferna, by mierzyć się ze Złem Absolutnym...'
Skapitulowali. Po prostu odpłynęły z nich wszystkie siły życiowe. Nie dali rady: nie wiedzieli, na co się porywają. Po przejściu kręgu prawników, akwizytorów, Urzędu Skarbowego, po kręgu twórców fanfików, adminów, nauczycieli matematyki, fizyki i hip-hopowców... stanęli w końcu przed kręgiem dziewiątym, tym ostatecznym. Siedzieli zmarnowani, z wywieszonymi ozorami, zmęczeni natrętnym utyskiwaniem Geraltyny, której złamał się jeden obcas i makijaż zaczynał płynąć od braku klimatyzacji. Siedzieli więc i patrzyli ponuro na krąg dziewiąty: siedzibę feministek.
Obserwowali ich próby demonstracji i strajków głodowych. Ćwiczenia strzeleckie na manekinach w kształcie Hemingwaya, Nicholsona i innych czołowych szowinistów naszej planety. Widzieli wszechobecne wibratory, szmatławe gazetki ścienne z artykułami opiewającymi zwycięskie procesy kobiet, nie zostawiających swoich mężom nawet koszuli na grzbiecie. Obserwowali piekło w najstraszniejszej postaci. Spodziewali się tylko bulgoczących kotłów ze smołą, i czartów z widłami, dźgających z rzadka niesfornych grzeszników próbujących ucieczki z tychże kotłów. Ale to... przechodziło ich pojęcie, odbierało pewność siebie, w zamian dając tylko drżące jak galareta kolana. Właśnie w tejże chwili tragicznej, niczym pirania wyczuwająca krew, niczym sęp wietrzący padlinę, niczym drapieżnik widzący słabość swej ofiary... znalazła ich Yennefer.
KOMENTARZ ODAUTORSKI: tym z was, którzy spodziewali się odnaleźć w tym tekście subtelną, alegoryczną przypowieść z wyrafinowaniem pobrzmiewającą aluzjami do poszukiwań św. Graala, radzę w tej chwili przerwać lekturę. Bezczelnie zawiodłem wasze zaufanie. Tak... wyszło szydło z worka: dalej odnajdziecie już tylko niczym nie skrępowany podły paszkwil na płeć piękną, najeżony niewybrednymi żartami, opisami i dygresjami godzącymi w samą esencję kobiecości. Paszkwil - trzeba to powiedzieć - w najmniejszym stopniu nie usprawiedliwiony dramaturgicznie, a napisany tylko ku stymulacji chorej wyobraźni autora. Ostrzegłszy was lojalnie, nie mam jakichkolwiek złudzeń co do tego, czy mnie posłuchacie. Z tym większą, bowiem, pełną samouwielbienia przyjemnością zapraszam państwa do dalszej lektury.
- Faceci? Tutaj? Z cała pewnością nie zrobicie już głupszej rzeczy w krótkim życiu, jakie wam tu pozostało... - powiedziała czarownica z najbardziej haczykowatym nosem jaki kiedykolwiek widzieli.
A przecież słyszeli tyle legend o jej subtelnej piękności, że jako rozsądni ludzi powinni mieć jakieś podejrzenia co do ich ewentualnej przesady. Przyjrzeli się jej dokładniej, mimo wszystko jakby nie dowierzając swym oczom, wbrew wszelkim dostępnym faktom próbując odnaleźć w tym czymś subtelną piękność.
Zza wspomnianego nochala wychynęła napastliwie jeszcze mniej apetyczna reszta. Twarz upstrzona wągrami i owłosionymi brodawkami, skołtuniałe, tłuste włosy, podwójny podbródek niewybrednego smakosza, wyłupiaste oczy jaszczura z kurzymi łapkami, ba, łapami, zaraz poniżej, a nade wszystko brzydki, pogardliwy uśmieszek odsłaniający niechcąco pozostałe trzy zęby, uśmieszek jakby wyryty na tej twarzy immanentnie, dopełniający jej wyrazu w sposób odrażająco doskonały. Tak, niewątpliwie stali przed szatanem.
KOMENTARZ ODAUTORSKI: Jeśli wciąż macie wątpliwości co do tego, że czytacie perfidny paszkwil: proszę, oto poprawiona wersja tego opisu---
' Zza wspomnianego nochala, poprzez odór całe wieki niemytego ciała, spoglądała na nich jaszczurka. Jaszczurka miała zwinny, różowy język, którego chwile używała do łapania co większych much. Mordka jaszczurki, jakby akcentująca oślizgłe życie swej właścicielki, w dziwny sposób współgrała z nagą szyją sępa i tułowiem hieny, co zresztą odbijało się też w tonie głosu feministki: skrzekliwym, protestującym, chybotliwie balansującym na granicy rozpaczy i śmiechu. To chodzące zaprzeczenie darwinizmu wyróżniała jedna jeszcze porażająca cecha. Yennefer była... obojnakiem. Nie, tego już było za wiele... Nowy diabeł, który był kobietą, która była feministką, był... obojnakiem. Nie było co do tego jakichkolwiek wątpliwości. Wystarczało spojrzeć trochę niżej, na imponujący, monumentalny wręcz falliczny kształt zniewalająco celujący w potencjalnego przeciwnika...'
Którejkolwiek wersji ekspozycji czarnego charakteru nie uznalibyśmy za bliższej prawdy, jedno wszak pozostawało faktem niepodważalnym...
- Wkopaliśmy się popisowo - westchnął Niemiec, a prawda tej obserwacji była tak oczywista, że Polak nawet nie potrudził się o komentarz. Obaj śmiałkowie gotowali się w duchu na śmierć. I mieli nadzieję, że będzie to śmierć honorowa... co tam honorowa, szybka!
- Nie tak szybko, Yennefer... - Geraltyna przećwiczyła tę kwestię tyle razy, że musiała brzmieć groźnie - jestem tu, by cię wysłać do piekła, tam gdzie twoje miejsce...
- Kiepski tekst... Już tam jestem - roześmiała się wiedźma - i bardzo mi się tu podoba. A kimże ty jesteś, laluniu...?
Wiedźma łypnęła badawczo jednym okiem, potem drugim, a potem oba ślepia stały się jeszcze bardziej wyłupiaste, nieledwie wyskoczyły ze swoich komór ze zdumienia.
- Geralt? Coś ty ze sobą zrobił... zgłupiałeś doszczętnie?? Nie, ja nie mogę na to patrzeć - wiedźma zatrzęsła się od nietłumionego ani trochę, hienowatego śmiechu, od którego dreszcz nagły przebiegł po plecach Polaka i Niemca, nie wspominając o Geraltynie, która wręcz kurczyć się poczęła z przerażenia. - Myślisz, że będzie z Ciebie lepsza kobieta niż mężczyzna? Cóż, bardzo możliwe...
Geraltyna zatkała uszy obiema rękami i cofnęła się pod naporem tych ostrych jak brzytwa słów, wydając w międzyczasie jakiś bliżej nieartykułowany dźwięk.
- Tak jak myślałam. Nigdy się nie zmienisz, Geralt. Operacja była zbędna... jaj nie miałeś już wcześniej.
KOMENTARZ ODAUTORSKI (tak jest, znooowu): trzy gwiazdki powyżej, jak i ten komentarz nie wnoszą niczego do jakości narracji, a służą jedynie wywoływaniu irytacji czytelników, a zwłaszcza czytelniczek, bo te są bardziej podatne na denerwujące i bezsensowne impulsy. Ale my tu gadu-gadu...
- Wiecie co? - zamyśliła się czarownica. - Po namyśle jednak was nie zabiję. Wy, panowie, będziecie służyli jako kuchcikowie i męskie dziwki, w chwili zaś gdy się nam znudzicie, poddamy was... neutralizacji czy też, co będzie bliższe prawdy, konwersji. Geralt już to przeżył, nie lękajcie się... wspaniale jest być kobietą... - uśmiechnęła się rozmarzona - po prostu wspaniale.
- Aha, jeszcze jedno... ten arabski bastardo, co was tu przysłał... ten, który zamordował 999 nałożnic, by zataić wieść o swej impotencji... niedługo już cieszyć się będzie życiem... To, co tu obserwujecie, to przygotowania do globalnego powstania kobiet. Zmieciemy wszystkich mężczyzn jednym zwycięskim marszem...
Sułtan Szachrijar jęknął przez sen. A potem się obudził i był Allachowi wdzięczny za tę pobudkę. Uśmiechnął się. Jakież przedziwne sny miewał ostatnio! Co prawda ten był już lekkim przegięciem. On - impotentem? Wolne żarty... I ta kobieta-diabeł z jej feministyczną krucjatą...
Po tym wszystkim mam przemożną ochotę zaszaleć, pomyślał. Balety: tego właśnie mi teraz trzeba. Zaraz poślę po te dwie nowe Greczynki sprowadzone wczoraj do mojego Haremu nr 13. I kto to mówił, że to pechowa cyfra? - uśmiechnął się sam do siebie.
Szeherezada jest naprawdę niezła, ale co trzy dziewczyny to nie jedna... To, i wino, dużo wina.
Kolejny dzień zapowiadał się wspaniale....
THE END
KOMENTARZ ODAUTORSKI: Bleeeeeeeeee...! Kolejny fanfik, w którym okazuje się, że większość fabuły była snem? Tego by było za wiele. Chyba nie podejrzewaliście mnie o takie tanie chwyty? Nie, to by było za proste. Mimo tej jakże miłej szowinistycznej nutki... NIE TĘDY DROGA. Powiedzmy, że cały ten fanfik tak się ma do waszych wyobrażeń o nim jak... piernik do wiatraka.
...i wtedy, kumasz, gdy już wszyscy czytelnicy pomyśleli, że to naprawdę koniec, anterion im na to: KOMENTARZ ODAUTORSKI! - Allach wprost nie posiadał się z radości. Jehowa też poryczał się ze śmiechu. O naprawdę śmieszny żart tak dziś przecie trudno...
- Ty, słuchaj - przypomniał sobie jeszcze Allach - to jak to w końcu było z tym św. Graalem? Gdzie on w końcu jest? Istnieje w ogóle coś takiego?
- Aaa - uśmiechnął się Jehowa - o tym będzie w kolejnym opku.
- Ta? A skąd wiesz... znacie się bliżej z tym anterionem?
- Się wie. Chodź, opowiem ci o tej niezwykłej znajomości w knajpie. Diabeł wysłał mi SMSa, że czeka już pół godziny z okładem. Nie chcę go wkurzać... wiesz, ile trwało, zanim się pogodziliśmy... paradoksalnie pomogły nam w tym feministki...
- Feministki?! Nie wierzę...
- Widzisz, coś tam jednak w tym opku było z prawdy... chyba nie dałeś się nabrać na tę pozorną płytkość...?
Anterion jęknął przez sen. A potem się obudził i był Allachowi wdzięczny za tę pobudkę. Uśmiechnął się. Jakież przedziwne sny miewał ostatnio! "Miewał"? Niezupełnie. Powiedzmy, że literatura zawsze miała na anteriona (?) przemożny wpływ. Tak wielki, że w głowie się nie mieści... nawet jeśli chodziło o coś, co sam (?) napisał (?).
Komputer został włączony niemal automatycznym gestem, szum wiatraczka zadziałał prawie jak kofeina. Trza skończyć w końcu 'Ostatnich tysiąc nocy'. Pokazać wstrętnym szowinistycznym facetom na przykładzie sułtana gdzie ich miejsce.
Anterionicja uśmiechnęła się do siebie. 'Wspaniale jest być kobietą. Po prostu wspaniale'.